Pracuję z Alicją i Nałęczem od maja tego roku. Przez ten czas działo się na treningach tak wiele, że nie wiem jak to uporządkować, by opisać w postach. Czy pisać o bieżących treningach i we wtrąceniach wracać do przeszłości? Czy może oprzeć się na korespondencji z Alicją, w której zadaje mnóstwo pytań? Nasza korespondencja, oprócz moich odpowiedzi na pytania, zawiera również relacje z mojej samodzielnej pracy z Nałęczem. Każdy trening sam na sam z Nałęczem muszę, ciekawej wszystkiego Alicji, zrelacjonować. Rozpoczęłam te samodzielne treningi z wałaszkiem z nadejściem września i zajęć szkolnych Alicji. Z Nią i Nałęczem mamy możliwość popracować tylko raz w tygodniu, w soboty.
Zacznę pisać i zobaczymy jak to wyjdzie.
Nałęcz jest koniem, który oprócz wielu nabytych złych nawyków, ma również wiele „pomysłów” na to, jak „utrudnić” nam wszystkim pracę. Jego najgorsze przyzwyczajenia, czyli „siłowanie się” z jeźdźcem, udało nam się w znacznej części „wyplenić”. Nie było to jednak łatwe. Nałęcz, swego czasu nauczył się, że jego najlepszą bronią przeciwko „pasażerowi” jest sztywna szyja z napiętymi maksymalnie mięśniami. Zapierając się taką szyją na wodzach, Nałęcz nie pozwalał, by Alicja wyegzekwowała od niego wykonanie jakiegokolwiek zadania. Za to, bez problemu wprowadzał w życie swoje pomysły. Nadawał tempo, rytm, chód i kierunek jazdy. Krótko mówiąc- ponosił kiedy chciał i jak chciał. Współpraca Alicji z jej podopiecznym nie należała do bezpiecznych. Pozostając „uwiązana” na lonży, „para ta”, w nowy etap współpracy musiała mieć wprowadzone ćwiczenia rozluźniające końską szyję. Wszystko głównie po to, by oduczyć Nałęcza używania jej jako „broni” do walki z „przeciwnikiem”.
W pierwszym poście opisałam sposób w jaki Nałęcz „uciekał” od sygnałów przekazywanych przez wodze. Żeby przekonać zwierzę, że chcemy używać wodzy bez zadawania bólu i na zasadzie zrozumienia ich znaczenia, musiałyśmy „namówić” go, by w ogóle zechciał czuć wędzidło. Miałyśmy błędne koło, z którego nie było „widać” wyjścia. Przeganaszowany z nienaturalnie schowanym, „między przednimi nogami” pyskiem, koń nie mógł poczuć żadnej „prośby” wysyłanej przez Alicję. Musiałyśmy znaleźć sposób, by poczuł chociaż jedną: „podnieś głowę i szyję do góry”. Jak „wyglądał” sygnał z taką informacją? Alicja musiała wysunąć maksymalnie do przodu wyprostowane ręce tak, by znalazły się jak najbliżej końskich uszu i krótkimi powtarzanymi szarpnięciami „wysyłać” polecenie. Tylko przy takim ułożeniu rąk i wodzy,wędzidło dotykało „kącików ust” konia, gdzie było przez niego odczuwalne. Sygnał „mówił” również: „podnieś szyję sam”. Gdyby Alicja próbowała przy użyciu siły ciągnąć wodzami łeb zwierzęcia w górę, niczego by nie wyegzekwowała. Ten wierzchowiec już wiedział, że jest silniejszy od człowieka i wiedział, jak wykorzystać siłowe i „ciągnące” sygnały człowieka do swoich celów czyli przepychanki z jeźdźcem. Był również pewien, iż tą przepychankę wygra. Nawet, gdyby nie wiedział, to siłowy sygnał sprowokowałby go do uczenia się walki z opiekunem. Na szczęście Nałęcz dosyć szybko zrozumiał, że sygnał Alicji, który wyżej opisałam, jest poleceniem egzekwującym podniesienie szyi i głowy. Wykonywał to zadanie bez sprzeciwu. Sprzeciw pojawiał się, gdy Alicja próbowała „poprosić” swojego podopiecznego o rozluźnienie podniesionej szyi lub skupienie się na sygnałach zwalniających. Wierzchowiec ten, „przekonany” o tym, że każdy sygnał dawany wodzami „przynosi” ból, nie próbował go zrozumieć, asekuracyjnie i natychmiast „uciekał” z pyskiem w kierunku klatki piersiowej, by chować się za wędzidło. A ponieważ jest to bardzo niewygodna i bolesna pozycja, szukał ucieczki od pracy próbując wywieść swoją opiekunkę do stajni. Przeszłyśmy długa i żmudną drogę, by przekonać Nałęcza, że wędzidło już nie będzie zadawało bólu, tylko będzie przekazywało zrozumiałe informacje. Nasza „siła” tkwiła w konsekwencji pracy i w tym, że byłyśmy bardziej uparte niż Nałęcz. Gdy koń „uciekał” z głową i mordą, to Alicja natychmiast prosiła o jej podniesienie.
Pracując nieustannie nad zwolnieniem tempa wałaszka, który uparcie próbował się rozpędzać, i nad podniesieniem szyi i głowy, wprowadziłyśmy sygnały „zmuszające” konia do zgięcia szyi na polecenie jeźdźca. Te pierwsze informacje przekazywane zwierzęciu trudno było nazwać prośbą o rozluźnienie mięśni szyi. Były one tak maksymalnie spięte i sztywne, a szyja „nastawiona” na „walkę”, że pierwsze polecenie jakie Nałęcz musiał zrozumieć to: „zegnij szyję, wolno tobie to zrobić”. Nie myślcie jednak, że podopieczny w ogóle nie zginał szyi. Zginał ją samowolnie po to, by walczyć z jeźdźcem podczas próby poniesienia w wymyśloną przez siebie stronę. Biegł wówczas ze zgiętą w łuk i nadal maksymalnie sztywną szyją, a próby poproszenia go o jej wyprostowanie „kwitował” „ucieczką” brody w kierunku piersi. Zgięcia szyi, o które Alicja „prosiła” swojego pupila miały być tak krótkie, jakby amazonka, na ułamek sekundy, chciała pokazać osobie stojącej z boku, czoło wierzchowca. Zależało nam, by szyja zachowywała się jak „sprężyna”: na chwilę zgięta miała natychmiast wrócić do swojej wyjściowej pozycji. Po co taki ruch? Po to, żeby Nałęcz zrozumiał, iż może rozluźnić mięśnie szyi, żeby przekonał się jak dobrze i wygodnie pracuje się z rozluźnionymi mięśniami szyi.
Podczas treningów wierzchowiec miał nad czym myśleć, ponieważ otrzymywał od nas sporo informacji „mówiących” czego mu nie wolno robić ze swoim ciałem, przeplatanych „prośbami” o wykonanie nowego ruchu czy ćwiczenia. Musiał się też nauczyć, że pomoce używane przez człowieka mogą przekazywać informacje różniące się znacznie od tych, które otrzymywał do tej pory. Chodzi mi o to, że dla Nałęcza wodze były tylko przekaźnikiem informacji: „zatrzymaj się” i „trzymam cię” i to w dodatku w sposób zadający ból. Teraz, aby koń właściwie zrozumiał nowe informacje przekazywane poprzez wodze i wędzidło, nie mógł ich kojarzyć z poleceniem: „stój” i „nie wyrywaj się-trzymam cię. Amazonka musiała więc dawać rękami krótkie powtarzane sygnały, a oprócz tego uaktywnić pracę łydkami. I tu „objawił się” Nałęczowi kolejny problem: „chce żebym zwolnił, a puka łydkami? Nie dość że działa wodzami, to jeszcze obie (ja też) proszą głosem o zwolnienie tempa?” Jednak, właśnie dzięki tym pukającym łydkom, wierzchowiec z czasem zrozumiał właściwy sens próśb przekazywanych poprzez wodze. Nałęcz nauczył się, że łydki jeźdźca nie tylko „podganiają”. Nauczył się, że „proszą” o aktywniejszy krok tylnymi nogami, gdy współdziałają z sygnałami „namawiającymi” do zwolnienia tempa i „mówią”: „wodze to nie hamulec, nie zwalniaj, gdy działają, postaraj się znaleźć właściwy sens sygnałów przekazywanych za ich pomocą”. CDN