wtorek, 24 listopada 2015

SZTYWNA SZYJA NAŁĘCZA


Przeczytaj: Alicja i Nałęcz

Pracuję z Alicją i Nałęczem od maja tego roku. Przez ten czas działo się na treningach tak wiele, że nie wiem jak to uporządkować, by opisać w postach. Czy pisać o bieżących treningach i we wtrąceniach wracać do przeszłości? Czy może oprzeć się na korespondencji z Alicją, w której zadaje mnóstwo pytań? Nasza korespondencja, oprócz moich odpowiedzi na pytania, zawiera również relacje z mojej samodzielnej pracy z Nałęczem. Każdy trening sam na sam z Nałęczem muszę, ciekawej wszystkiego Alicji, zrelacjonować. Rozpoczęłam te samodzielne treningi z wałaszkiem z nadejściem września i zajęć szkolnych Alicji. Z Nią i Nałęczem mamy możliwość popracować tylko raz w tygodniu, w soboty.

Zacznę pisać i zobaczymy jak to wyjdzie.

Nałęcz jest koniem, który oprócz wielu nabytych złych nawyków, ma również wiele „pomysłów” na to, jak „utrudnić” nam wszystkim pracę. Jego najgorsze przyzwyczajenia, czyli „siłowanie się” z jeźdźcem, udało nam się w znacznej części „wyplenić”. Nie było to jednak łatwe. Nałęcz, swego czasu nauczył się, że jego najlepszą bronią przeciwko „pasażerowi” jest sztywna szyja z napiętymi maksymalnie mięśniami. Zapierając się taką szyją na wodzach, Nałęcz nie pozwalał, by Alicja wyegzekwowała od niego wykonanie jakiegokolwiek zadania. Za to, bez problemu wprowadzał w życie swoje pomysły. Nadawał tempo, rytm, chód i kierunek jazdy. Krótko mówiąc- ponosił kiedy chciał i jak chciał. Współpraca Alicji z jej podopiecznym nie należała do bezpiecznych. Pozostając „uwiązana” na lonży, „para ta”, w nowy etap współpracy musiała mieć wprowadzone ćwiczenia rozluźniające końską szyję. Wszystko głównie po to, by oduczyć Nałęcza używania jej jako „broni” do walki z „przeciwnikiem”.

W pierwszym poście opisałam sposób w jaki Nałęcz „uciekał” od sygnałów przekazywanych przez wodze. Żeby przekonać zwierzę, że chcemy używać wodzy bez zadawania bólu i na zasadzie zrozumienia ich znaczenia, musiałyśmy „namówić” go, by w ogóle zechciał czuć wędzidło. Miałyśmy błędne koło, z którego nie było „widać” wyjścia. Przeganaszowany z nienaturalnie schowanym, „między przednimi nogami” pyskiem, koń nie mógł poczuć żadnej „prośby” wysyłanej przez Alicję. Musiałyśmy znaleźć sposób, by poczuł chociaż jedną: „podnieś głowę i szyję do góry”. Jak „wyglądał” sygnał z taką informacją? Alicja musiała wysunąć maksymalnie do przodu wyprostowane ręce tak, by znalazły się jak najbliżej końskich uszu i krótkimi powtarzanymi szarpnięciami „wysyłać” polecenie. Tylko przy takim ułożeniu rąk i wodzy,wędzidło dotykało „kącików ust” konia, gdzie było przez niego odczuwalne. Sygnał „mówił” również: „podnieś szyję sam”. Gdyby Alicja próbowała przy użyciu siły ciągnąć wodzami łeb zwierzęcia w górę, niczego by nie wyegzekwowała. Ten wierzchowiec już wiedział, że jest silniejszy od człowieka i wiedział, jak wykorzystać siłowe i „ciągnące” sygnały człowieka do swoich celów czyli przepychanki z jeźdźcem. Był również pewien, iż tą przepychankę wygra. Nawet, gdyby nie wiedział, to siłowy sygnał sprowokowałby go do uczenia się walki z opiekunem. Na szczęście Nałęcz dosyć szybko zrozumiał, że sygnał Alicji, który wyżej opisałam, jest poleceniem egzekwującym podniesienie szyi i głowy. Wykonywał to zadanie bez sprzeciwu. Sprzeciw pojawiał się, gdy Alicja próbowała „poprosić” swojego podopiecznego o rozluźnienie podniesionej szyi lub skupienie się na sygnałach zwalniających. Wierzchowiec ten, „przekonany” o tym, że każdy sygnał dawany wodzami „przynosi” ból, nie próbował go zrozumieć, asekuracyjnie i natychmiast „uciekał” z pyskiem w kierunku klatki piersiowej, by chować się za wędzidło. A ponieważ jest to bardzo niewygodna i bolesna pozycja, szukał ucieczki od pracy próbując wywieść swoją opiekunkę do stajni. Przeszłyśmy długa i żmudną drogę, by przekonać Nałęcza, że wędzidło już nie będzie zadawało bólu, tylko będzie przekazywało zrozumiałe informacje. Nasza „siła” tkwiła w konsekwencji pracy i w tym, że byłyśmy bardziej uparte niż Nałęcz. Gdy koń „uciekał” z głową i mordą, to Alicja natychmiast prosiła o jej podniesienie.

Pracując nieustannie nad zwolnieniem tempa wałaszka, który uparcie próbował się rozpędzać, i nad podniesieniem szyi i głowy, wprowadziłyśmy sygnały „zmuszające” konia do zgięcia szyi na polecenie jeźdźca. Te pierwsze informacje przekazywane zwierzęciu trudno było nazwać prośbą o rozluźnienie mięśni szyi. Były one tak maksymalnie spięte i sztywne, a szyja „nastawiona” na „walkę”, że pierwsze polecenie jakie Nałęcz musiał zrozumieć to: „zegnij szyję, wolno tobie to zrobić”. Nie myślcie jednak, że podopieczny w ogóle nie zginał szyi. Zginał ją samowolnie po to, by walczyć z jeźdźcem podczas próby poniesienia w wymyśloną przez siebie stronę. Biegł wówczas ze zgiętą w łuk i nadal maksymalnie sztywną szyją, a próby poproszenia go o jej wyprostowanie „kwitował” „ucieczką” brody w kierunku piersi. Zgięcia szyi, o które Alicja „prosiła” swojego pupila miały być tak krótkie, jakby amazonka, na ułamek sekundy, chciała pokazać osobie stojącej z boku, czoło wierzchowca. Zależało nam, by szyja zachowywała się jak „sprężyna”: na chwilę zgięta miała natychmiast wrócić do swojej wyjściowej pozycji. Po co taki ruch? Po to, żeby Nałęcz zrozumiał, iż może rozluźnić mięśnie szyi, żeby przekonał się jak dobrze i wygodnie pracuje się z rozluźnionymi mięśniami szyi.

Podczas treningów wierzchowiec miał nad czym myśleć, ponieważ otrzymywał od nas sporo informacji „mówiących” czego mu nie wolno robić ze swoim ciałem, przeplatanych „prośbami” o wykonanie nowego ruchu czy ćwiczenia. Musiał się też nauczyć, że pomoce używane przez człowieka mogą przekazywać informacje różniące się znacznie od tych, które otrzymywał do tej pory. Chodzi mi o to, że dla Nałęcza wodze były tylko przekaźnikiem informacji: „zatrzymaj się” i „trzymam cię” i to w dodatku w sposób zadający ból. Teraz, aby koń właściwie zrozumiał nowe informacje przekazywane poprzez wodze i wędzidło, nie mógł ich kojarzyć z poleceniem: „stój” i „nie wyrywaj się-trzymam cię. Amazonka musiała więc dawać rękami krótkie powtarzane sygnały, a oprócz tego uaktywnić pracę łydkami. I tu „objawił się” Nałęczowi kolejny problem: „chce żebym zwolnił, a puka łydkami? Nie dość że działa wodzami, to jeszcze obie (ja też) proszą głosem o zwolnienie tempa?” Jednak, właśnie dzięki tym pukającym łydkom, wierzchowiec z czasem zrozumiał właściwy sens próśb przekazywanych poprzez wodze. Nałęcz nauczył się, że łydki jeźdźca nie tylko „podganiają”. Nauczył się, że „proszą” o aktywniejszy krok tylnymi nogami, gdy współdziałają z sygnałami 
„namawiającymi” do zwolnienia tempa i „mówią”: „wodze to nie hamulec, nie zwalniaj, gdy działają, postaraj się znaleźć właściwy sens sygnałów przekazywanych za ich pomocą”. CDN


poniedziałek, 5 października 2015

ALICJA I NAŁĘCZ


Post pod tytułem „koń taran” o wierzchowcach z „upodobaniem” przepychających się z człowiekiem, krążył mi w myślach od dawna. W internecie nie raz spotyka się wpisy typu: „Koń w czasie prowadzenia z pastwiska lub np. po jeździe wyrywa się i biegnie do stajni. Nikt nie ma siły, żeby go przytrzymać. Z tym samym koniem mam też problem w jeździe...pędzi przed siebie jak nie wiadomo co”. Przyczyn takiego stanu rzeczy może być wiele, z brakiem równowagi na czele listy. Nie bez znaczenia jest jednak fakt, że człowiek może „uczyć” zwierzę relacji z opiekunem, opierających się na „przepychaniu”. Zachęcam do przeczytania wspomnianego postu.

Niedawno rozpoczęłam współpracę z sympatyczną młodą amazonką i jej trzyletnim końskim przyjacielem. To jego zachowanie stało się głównym „motorem” do napisania postu o tym, w jaki sposób, całkiem niezamierzenie, można wykształcić w zwierzęciu odruch przepychania się z człowiekiem. Wierzchowiec Alicji został zajeżdżony przez młodego jeźdźca, który był w dziedzinie zajeżdżania nowicjuszem. Nie widziałam w jaki sposób pracował on z Nałęczem, nie będę więc o tym pisać. Mogę za to opisać, za zgodą mojej młodej znajomej, w jakim stanie i na jakim etapie „pracy” zastałam Nałęcza. Pozornie nie sprawiał on większych problemów przy obsłudze, kiełznaniu i siodłaniu. Trochę się wiercił przy szczotkowaniu, czasami wyrywał nogi przy czyszczeniu kopyt. Nałęcz jest bardzo młodziutkim wierzchowcem, więc takie sytuacje „mają prawo się zdarzyć”, gdyż znajduje się on na początku swojej edukacji. „Prawdziwym problemem” było to, że wałaszek nie „przegapiał” żadnej okazji, w której mógłby „siłować się” z człowiekiem. Każdy dotyk człowieka prowokował go do napierania ciałem. Uwiązany na uwiązie napierał do przodu tak, by móc „zawiesić” na nim cały swój ciężar. Przy kiełznaniu „kładł” się z całej siły na plecy Alicji, która odruchowo zapierała się, by podtrzymać jego „wielkie cielsko”. Nałęcz na sygnały „proszące”: „przesuń się” reagował pchaniem się w ich kierunku, zamiast „odchodzeniem” od nich.

Takie zachowanie Nałęcza przekładało się na sposób chodzenia z jeźdźcem na grzbiecie. Był to „rozpaczliwy” pęd do przodu. Powiązany on był z siłowym napieraniem (całym ciałem) na każdy sygnał dawany przez jeźdźca, a głównie ten, który był przekazywany poprzez wodze. Nałęcz ewidentnie „nauczony” był tego, że jest „trzymany” „pomocami” zadającymi ból i na tyle silnymi, że póki co, nie mógł ich jeszcze przezwyciężyć. W wielu sytuacjach nauczył się jednak „chować za wędzidło” tak, by zmniejszyć uczucie bólu w pysku i móc użyć przeciwko jeźdźcowi sztywne i spięte mięśnie w różnych częściach swojego ciała. Przeganaszowany nie „czuł” „próśb” kierowanych do niego poprzez wodze i „czaił się na okazję”, w której mógłby, uwieszając się na wodzach, zainicjować walkę z jeźdźcem, którą na pewno wygra. Przepychał się tak z Alicją głównie w kłusie. W stępie, w sytuacjach, gdy ich koncepcje co do kierunku jazdy były rozbieżne, Nałęcz wymuszał w ten sposób zmianę kierunku. Żeby nie dawać szans Alicji na „negocjacje”, zmieniał w tym samym momencie, w sposób dość błyskawiczny, stęp w kłus i zaraz potem w galop. Wałaszek bardzo szybko nauczył się, że drobniutka i słaba Alicja nie ma tyle sił do trzymania go, co jego „nauczyciel”-rosły, umięśniony i silny młodzieniec. W sytuacjach podczas stepa, w których „para” dogadywała się co do kierunku jazdy, problemem był sposób marszu zwierzęcia. Wierzchowiec wlókł się niemiłosiernie, stawiając krótkie ociężałe kroki, szurając kopytami o podłoże.


Koń ten nie znał i nie rozumiał żadnych sygnałów przekazywanych poprzez dosiad. Nie reagował na „prośby” przekazywane poprzez wodze i łydki. Podejrzewam, że „rozumiał” tylko, iż czując ból zadawany wędzidłem powinien się zatrzymać, a od „wrzynającej się” w żebra pięty jeźdźca i od bata powinien uciekać. Nie chciałam jednak tego sprawdzać. Rozpoczęłyśmy edukację Nałęcza od „tłumaczenia” mu znaczenia nowych, nie siłowych, sygnałów regulujących tempo i od prób nauczenia go właściwych reakcji na nowe sygnały. Nie było to proste ponieważ równocześnie musiałyśmy z Alicją „oduczać” Nałęcza praktycznie wszystkiego, czego do tej pory „się nauczył”. Nie było to łatwe ponieważ równowaga Nałęcza była całkowicie zachwiana. Brak równowagi i przeciążony przód ciała konia pogłębiały problem ze sposobem chodzenia, pędzącym i napierającym całym ciężarem na „trzymającego” go za pysk pasażera. 

Na naszych treningach to Alicja była jeźdźcem Nałęcza, a ja „nauczycielem” pomagającym Alicji stać się jego trenerem. Ponieważ musiałyśmy wdrażać plan szkolenia bardzo powoli, Nałęcz pracował pod Alicją na lonży. Głównym zadaniem amazonki było oduczyć się odruchu trzymania wierzchowca. Nie oznacza to jednak, że Ala puściła całkowicie wodze albo, że zrobiła je zupełnie luźne. Lekko napięte wodze potrzebne były nam do przekazywania zwierzęciu wielu sygnałów. Na początek musiałyśmy „wymóc” na Nałęczu zwolnienie tempa kłusa. „Wyhamowanie” jego było nie lada wyzwaniem, gdyż koń pędził, a nie trzymany, gdy nie miał się na czym uwiesić, zwiększał tempo do granic możliwości. Alicja musiała jechać w półsiadzie, bo przy zbyt szybkich i drobnych kroczkach konia, nie była w stanie nadążyć z anglezowaniem. Jadąc w takiej pozycji musiała się amazonka nauczyć stać „głębiej w siodle”. Ponieważ ruch jej wierzchowca był niewygodny, Ala odruchowo ściskała nogami, a głównie udami, siodło. Zaciskanie ud blisko „kroku” powodowało, że jej biodra „podjeżdżały” zbyt wysoko nad siodło. Taka pozycja prowokowała amazonkę do podciągania kolan, a tuż za nimi pięt. Efekt był taki, że Alicja stała w strzemionach na palcach, a całe nogi wraz ze strzemionami i puśliskami „uciekały” do przodu. Brak równowagi i oparcia w strzemionach utrudniał Ali pracę nad „odpuszczeniem” wodzy, nad „nie trzymaniem” Nałęcza oraz nad wprowadzeniem nowych sygnałów dawanych wodzami. A jego zbyt szybki kłus utrudniał Ali pracę nad własnym dosiadem. Miałyśmy swoiste błędne koło. Nie mogłam prawidłowo „usadzić” amazonki, bo za szybki ruch konia jej to uniemożliwiał, a brak prawidłowego dosiadu nie pozwalał jeźdźcowi na pracę nowymi prawidłowymi sygnałami. Próbowałyśmy „walczyć” równolegle z obydwoma problemami.

Alicja dzielnie układała łydki cofając je do tyłu, by „obejmować” Nałęcza w „pasie”, a nie pod pachami. Zagarniała przy tym strzemiona do tyłu tak, jakby układała sobie, w jak najlepszym miejscu „ruchomy murek”, na którym mogłaby wygodnie stanąć. Starała się przy tym opuszczać jak najniżej kolana i nie trzymać się nimi siodła. (Zob. "Czy wędzidło wyrządza koniowi krzywdę?") Nad „wyhamowaniem” wierzchowca pracowałyśmy wspólnie. Amazonka starała się wdrożyć krótkie i powtarzane pociągnięcia wodzami, które miały „imitować” klepnięcia konia dłonią w pierś-klepnięcia w przód kłody, mówiące: „skup się i zwolnij”. Ja takie same sygnały starałam się dodać podczepioną lonżą i wyciszałam zwierzę głosem. Nałęcz, nauczony walczyć z człowiekiem i nie znający żadnych sygnałów, utrudniał nam pracę przeginając szyję tak, że dotykał brodą własnej piersi. Unikał w ten sposób naszych sygnałów dawanych poprzez wędzidło. Sytuacja ta zmusiła nas do wprowadzenia kolejnego nowego sygnału „proszącego”: „podnieś głowę i szyję. Żeby Nałęcz mógł się nauczyć naszych sygnałów zwalniających, potrzebna nam była jego głowa i szyja niesiona nieco w górze i nie opadająca poniżej poziomu końskiej kłody. Wówczas dopiero wędzidło „działało odczuwalnie” i zrozumiale dla wierzchowca.



czwartek, 4 czerwca 2015

REAKCJE BIRKI NA POCZYNANIA JEŹDŹCA


Niewiarygodne jest, jak koń potrafi reagować na postawę jeźdźca w siodle. Reagować na jego napięcia mięśni i kurczenie ciała. Birka jest wierzchowcem, który bardzo ekspresyjnie wyraża swoje niezadowolenie na błędne zachowanie jeźdźca na jej grzbiecie. Przez pierwsze dwa lata wspólnej pracy z Birką, Leszek walczył siłowo z buntująca się klaczą. W efekcie, weszło mu w nawyk napinanie i kurczenie ciała w sytuacjach, w których z góry zakłada, że podopieczna popełni błąd. Na takie zachowanie jeźdźca Birka reaguje głęboko zakodowanym odruchem buntu i postawą ciała gotową do walki.

Sytuacją, w której najczęściej dochodzi do takich nieporozumień między jeźdźcem a klaczą, jest przejście ze stępa do kłusa. Birka, kiedy kupił ją Leszek, zawsze rozpoczynała kłus "wystrzelona jak z procy". Ruch od pierwszego kroku był zbyt szybki, jej przód przeciążony a "napęd" klaczy był w jej przednich nogach. Leszek, próbując wymóc zwolnienie tempa, zaciągał wodze, wkładając w ten "sygnał" całą swoją siłę. Podejrzewam, że w taki sam sposób "pracowali" z Birką również poprzedni jej właściciele. Klacz nauczyła się siłowo walczyć z takim sygnałem. Latami udoskonalała sposoby walki i pewnie zawsze wygrywała. To wygrywanie "weszło jej w krew" i nie zrezygnuje z tego zbyt łatwo.

U jeźdźca, takiej siłowej pracy wodzami, towarzyszy zawsze, również siłowe, napinanie całego ciała i usztywnianie go. Mimo iż Leszek zdaje sobie sprawę z tego, że nie może dać szans Birce na walkę poprzez wodze. Mimo iż pracuje krótkimi, powtarzanymi sygnałami. Mimo iż wie, że pracując wodzami nie powinien "rozmawiać" z pyskiem konia, tylko z szyją, łopatkami i klatką piersiową klaczy. Mimo iż bardzo stara się wprowadzić "nowe" sygnały do "konwersacji" z koniem, nie potrafi powstrzymać się od napinania całego ciała i kurczenia się podczas przejścia Birki ze stępa do kłusa.

Nie chcąc powstrzymywać klaczy zaciągniętymi wodzami, Leszek próbuje uaktywnić swój dosiad. Próbuje być cięższym w strzemionach, jednak kojarzy mu się to bardziej z napinaniem mięśni, a nie ich rozciąganiem. Zwiększanie ciężaru w strzemionach kojarzy mu się z siłowym ich dociskaniem, przez co "uciekają" mu nogi wraz ze strzemionami do przodu. Namawiałam Leszka, by starał się stanąć w strzemionach trochę tak, jak w bloczkach startowych, tylko bez zadzierania pięt w górę. Zachęcałam do wyraźniejszego oparcia stóp o przednie krawędzie strzemion. Dzięki temu jeździec może zagarniać strzemiona do tyłu, co prowokuje do naciągania nóg w dół (począwszy od stawów biodrowych). Tłumaczyłam Leszkowi, że napięte mięśnie ud są twarde i okrągłe w obwodzie. Przy rozluźnionych, rozciągniętych mięśniach uda są miękkie i leżąc na siodle robią się "płaskie". Uczyłam też mojego ucznia, że praca rękami nie powinna kojarzyć mu się z koniecznością napinania ramion, karku, szczęki i pleców. Niech działające poprzez wodze ręce jeźdźca pracują niezależnie od reszty ciała. Począwszy od ramion, wszystkie stawy kończyn górnych człowieka powinny być luźne i sprężyście pracujące. Pracujące "w kierunku" aktywnych mięśni brzucha. Pracujące do ostatniego kroku stępa i od pierwszego kroku kłusa nad utrzymaniem rozluźnionego przodu klaczy. Sugerujące nieustannie: „nie wolno ci „zahaczyć się” o wodzę, nie wolno na wodzach walczyć”. Ręce jeźdźca powinny nieustannie pracować, wraz z ciałem i łydkami, nad utrzymaniem zrównoważonego rytmu i nad zgięciem (na zakrętach) ciała konia „w pasie”, a nie w szyi. „Spodziewając się” zakłusowania, ciało Leszka i wszystkie pomoce „zastygają w bezruchu”, zamiast nieustannie pracować.

Spięta i przykurczona postawa jeźdźca, gotowa do walki z podopiecznym, wywołuje w zwierzęciu odruch walki. Takie zachowanie jeźdźca jest prowokacją, nawet przy luźnych wodzach.

Reakcja Birki na prowokację jest zawsze taka sama. Zadziera sztywną szyję i głowę do góry, "rzuca pyskiem" gotowa "zahaczyć się" o którąkolwiek, albo obie wodze i rusza do kłusa jak wystrzelona kula armatnia.

Sporo czasu na treningach musieliśmy poświęcić na oduczenie Leszka odruchu kurczenia się. Skupiliśmy się na próbach "oszukania" ciała Leszka. Po pierwsze, namawiałam jeźdźca, by nie używał żadnego sygnału proszącego o zakłusowanie, który mógłby się kojarzyć z włącznikiem. Z takim pstryczkiem-elektryczkiem. To właśnie przed użyciem takiej pomocy jeździec napinał niepotrzebnie ciało. W trakcie naszych ćwiczeń Leszek zachęcał Birkę łydkami do aktywnego ruchu zadem, a sygnałem do przejścia w kłus miało być przyzwolenie na ten ruch. Zadaniem jeźdźca było intensywnie myśleć o chęci zakłusowania, za to całym swoim ciałem miał "nie zauważyć" zmiany chodu. Musiał całym sobą udawać, że nadal jedzie stępem. Musiał czekać ciałem, aż Birka zakłusuje. Jeździec nie powinien „wyprzedzać” konia i nie może, pochylając się , „startować" do kłusa jako pierwszy. Owe ćwiczenia poprzedziliśmy jazdą na lonży, podczas której ja dawałam sygnały Birce do zakłusowania. Nie używając pomocy "wprawiającej" klacz w kłus, jeździec pozostawiał ciało rozluźnione, jak podczas stępa. Zwierzę przechodziło wówczas do kłusa bez problemu. Szyję miało rozluźnioną i opuszczoną, a tempo ruchu podczas przejścia było spokojne i zrównoważone.

Nieprzypilnowany podczas samodzielnych jazd, Leszek nadal napinał swoje ciało, co czyni próbę oduczenia Birki nieprawidłowego odruchu bardzo trudnym. Oduczenie konia odruchu szykowania się do walki podczas przejść, będzie możliwe tylko przy konsekwentnym zaangażowaniu się jeźdźca we właściwą pracę. I tu wystąpił mały kryzys jeźdźca, przygasła wiara w dalsze postępy i chęć zaangażowania w pracę.


czwartek, 5 lutego 2015

ZBYT DALEKA WYPRAWA


03 listopad 2014
Cześć, W weekend zdecydowałam się wsiąść na Ozzyego i przejechać na nim na pastwisko oddalone o kilkaset metrów. Osiodłałam go i wsiadłam. Tu bez kłopotów. Po paru krokach bunt i zaparcie się. Przy użyciu bacika bryknięcie. Po kilkunastu metrach trudnego do okiełznania kłusa konik próbował wciskać się między drzewa, żeby się mnie pozbyć. Uspokoiłam go i zsiadłam Trochę mnie zmartwiło, że nie ma tu postępów. Miałam nadzieję, że krok po kroku będzie lepiej, ale chyba oczekiwałam postępów zbyt szybko. Wracamy więc na ziemię. Dziś dość długo z nimi chodziliśmy. Nugatek, tak jak wspominałam, chodzi pięknie. Idzie w tempie, kłusuje na delikatne sygnały, bacik nie jest w ogóle potrzebny, wystarczy delikatne machnięcie linką. Ozzy znów zaczął dziś z oporami, zwalniał ile wlezie. Użyłam bacika trochę mocniej, niż ostatnio i wreszcie mam wrażenie, że na niego zareagował. Zaczął chodzić szybciej. Nie był zachwycony, ale było o wiele lepiej, niż ostatnio. Dwa razy udało nam się zakłusować. Jeden raz podczas użycia bacika bryknął z zadu. Czy mam coś wtedy robić? Okazać swoje niezadowolenie? Czy nie zauważać i pracować dalej? Dziś widzieliśmy postępy. Chodziliśmy też wokół ułożonych w kształt elipsy padoku.
Ania

05 listopad 2014
Masz rację. Krok po kroku powinno być lepiej, a Ty ubrałaś siedmiomilowe buty. Jazda na Ozzy’m na sąsiednie pastwisko to trochę szybki ruch. Kiedy planujesz sposób pracy z którymś z wałaszków, najpierw pomyśl jakimi sygnałami będziesz musiała, podczas tego projektu, porozumiewać się ze zwierzęciem. Czy wierzchowiec zna te sygnały i ich znaczenie? Jeżeli ich nie rozumie, a Ty je używasz, on będzie je odczytywał jako dyskomfort. Jedyne czego się nauczy, to walczyć z nimi albo się ich pozbyć. Piszesz, że Ozzy szedł trudnym do okiełznania kłusem. Podejrzewam, że próbując go okiełznać, mocno zaciągałaś wodze, trzymając tak przez dłuższy czas. Jeżeli sprawiało mu to ból w pysku, to jego jedyną myślą było uciec od bólu (przyspieszanie) albo się go pozbyć (rzucanie głową).

Opisałam Tobie wcześniej jak pracować nad zwolnieniem tempa i zatrzymaniem, używając do tego ciała. Wodze miały działać tylko skupiająco. Nie nauczysz konia takiego porozumienia na dalekich wyprawach. Naucz koniki najpierw przejść stój-stęp, stęp-stój, jeżdżąc wzdłuż ułożonych na ziemi belek. Może to wydać się nudne, ale po prostu ruszaj na wałaszku i po paru krokach zatrzymuj. Ruszaj pukając łydkami i pomagając bacikiem. Po 2-3 krokach zacznij „proces zatrzymywania”, trzymając się ciągle blisko drążków. Powtarzaj krótkie szarpnięcia wodzami, po nich oddane ręce do przodu i Twoje ciało zatrzymujące ruch. Zwalniaj, aż do zatrzymania ruch Twoich bioder. Powtarzaj to tak długo, aż Ozzy się zatrzyma i pochwal, nawet jeżeli trwało to dłużej niż oczekiwałaś. Potem znowu łydki -bacik i po 2-3 krokach proces zatrzymywania. Jak dojdziecie do etapu, w którym wałaszek zatrzyma się po paru krokach, reagując na jedno, góra dwa lekkie, krótkie szarpnięcie wodzami i zatrzymane biodra, możesz uznać, że zrozumiał znaczenie tego sygnału. Potem przyjdzie czas na naukę przejść stęp-kłus, kłus-stęp. Łydki –bacik, zakłusowanie, po2-3 krokach zaczynasz proces przechodzenia do stępa. W tym przypadku wodze pracują jak wcześniej, a sygnałem zwalniającym jest coraz wolniejsze anglezowanie. Anglezujesz coraz wolniej, aż do ostatniego kroku w kłusie. Dopiero wówczas przysiadasz w siodle. Jak Ozzy, czy Nugatek zareaguje i przejdzie do stępa po paru krokach, możesz „pole pracy” rozszerzyć, ale poczekaj z długimi trasami, aż będziesz pewna, że wałaszki rozumieją Twoje prośby. Poczekaj, aż będziesz pewna, że wykonując polecenia odpowiadają na nie. Nie możesz mieć poczucia, że Ty je zatrzymujesz jak uwieszonego na smyczy psa i że Ty je pchasz, jakbyś toczyła wielki głaz pod górkę.

Jeżeli koń taki jak Ozzy odpowiada na bacik bryknięciem, to powinnaś okazać pewne zadowolenie. Przy zwierzęciu, które nie reagowało w żaden sposób, jakakolwiek reakcja jest lepsza niż żadna. Musisz się ucieszyć, ale nie chwalić przesadnie, bo Ozzy pomyśli, że o taką odpowiedź na bacik Tobie chodziło. Pracuj, jakby bryknięcia były zupełnie naturalne i oczywiste.

Olga

06 listopad 2014
Cześć, Wszystko odbywało się tak, jak pisałaś. Sytuacja była na tyle dynamiczna, że na pewno nieprawidłowo zareagowałam wodzami i potęgowałam tylko problem. Wyjazd poza teren był zdecydowanie przedwczesny - teraz wiem to na pewno. Dodatkowo koniki teraz głównie jedzą, brzuszki im rosną. A nie pracują fizycznie prawie wcale, więc energii im nie brakuje. Dziś rano okazało się, że poszły sobie na zwiedzanie okolic szczęście chętnie do nas przyszły, gdy się do nich zbliżyliśmy. Ćwiczenia zatrzymywania, o których mi pisałaś, wykonywałam z Ozzym i rzeczywiście sprawdzają się dobrze. Muszę popracować nad swoimi reakcjami w sytuacjach kryzysowych, czyli nauczyć się instynktownie reagować prawidłowo. Pozdrawiam.

Ania


sobota, 10 stycznia 2015

„WYBOISTA DROGA” DO SUKCESU


Szkic postu pt: „O zaangażowaniu końskiego zadu do pracy można mówić w nieskończoność”, napisałam po ostatnim treningu, jaki odbyliśmy z Leszkiem i Birką. To przy tej parze wpadłam na pomysł porównania z udziałem nart i kijków. Birka jest klaczą, która mocno zakodowała sobie podczas „pracy” z poprzednimi właścicielami, że jej sztywna szyja oraz walcząca głowa i morda, to silna broń. Jej odruch walki z człowiekiem jest tak silny, że nieraz prowokowała Leszka do „przepychanki” na wodzach. Dlatego też Leszkowi bardzo trudno było „przestawić się” na pracę łydkami. Trudno było mu pozbyć się odruchu i podświadomej chęci „odpracowania” błędów Birki, tylko i wyłącznie przy pomocy wodzy. Jednak nasza droga do takiego treningu była długa. Rozwiązywaliśmy po drodze sporo problemów. Leszek, siedząc na grzbiecie Birki, ćwiczył „prowadzenie” jej przy pomocy swojego ciała i bez użycia wodzy, jako bodźców kierujących. Tutaj bardzo pomogła nam jazda wzdłuż ułożonych drążków. Gdy zaczęliśmy współpracować, Leszek był przekonany, że prowadzenie konia polega na szukaniu, jak ja to nazywam, „pstryczków-elektryczków”. Pstryk i jest „światło”. Pstryk i natychmiast powinien być efekt. W ówczesnej jego pracy nie było żadnego przygotowywania zwierzęcia do wykonania ruchu, żadnego ustawiania i równoważenia jego ciała. Brakowało rozluźniania ciała jeźdźca i konia. Żadnej subtelności w sygnałach i swego rodzaju „magii”. Wielu z was skwitowało ostatnie słowo uśmiechem. Jednak raz po raz słyszę, jak jeźdźcy przechwalają się między sobą, że ich konie reagują na ich myśli. Jakby je czytały. Pewnie niejeden z was miał nieraz takie uczucie. Nie jest to jednak żadne „czytanie” naszych myśli, tylko „czytanie” naszego ciała przez wierzchowca. Nasze ciało, jego poszczególne części, reagują na nasze myśli i wyobrażenia, pracując mięśniami, ustawiając się pod wyobrażenia, rozluźniając się. Konie są tak wrażliwymi istotami, że dokładnie wyczuwają zmiany jakie zachodzą w naszym ciele, zmiany układu naszego ciała i reagują na nie. Zadziwiające i „magiczne” jest to, że konie wyczuwają to wszystko, czego nie czuje człowiek, mimo że w grę wchodzi jego ciało. Człowiek nie tylko nie czuje tego wszystkiego co konie, ale gotów jest przysiąc, że nie wykonał żadnego ruchu, nie napiął, ani nie rozluźnił żadnych mięśni.

Wracając do ćwiczenia, to skupiona uwaga Leszka na prowadzeniu klaczy dokładnie wzdłuż drążków, odwracała jego myśli od szukania owych „pstryczków-elektryczków”. Dzięki temu przestał działać wyuczonymi i mechanicznymi pomocami. Ćwiczenie to znakomicie rozluźniło i jeźdźca i konia. Leszek podświadomie ustawiał w siodle swoje ciało tak, jakby ustawiał je przemierzając trasę na własnych nogach. Drobne problemy pojawiły się, gdy para miała wyjechać z wnętrza owalu na zewnątrz lub odwrotnie. W Leszku natychmiast odzywała się chęć znalezienia „pstryczka”, co budziło wyraźny bunt Birki i postawę gotową do walki na wodzach. Tu wystarczyła sugestia, by Leszek w wyobraźni, długo przed wykonaniem ruchu, przesunął jeden z drążków tak, by móc wzdłuż niego zmienić tor marszu. Przy rozłożonych na ziemi drążkach, praca jeźdźca na wodzach ograniczała się do bardzo delikatnych i subtelnych sygnałów, utrzymujących szyję klaczy w pozycji na wprost. Ewentualnie nielicznych delikatnych szarpnięć ,przywołujących klacz do skupienia się. Inne sygnały „na linii” pysk konia-ręce jeźdźca nie były wówczas potrzebne tej parze.

Na kolejnych treningach przy pokonywaniu konkretnej trasy, ale już bez wytyczania jej drążkami, pojawił się kolejny problem. Przy pokonywaniu zakrętu w lewą stronę, Birka zginała szyję w lewo, rozpychając się przy tym prawą łopatką i „wynosząc” Leszka na szerszy łuk niż zakładał. Przy korygowaniu ustawienia szyi prawą wodzą, Birka traktowała pociągnięcia za nią jako sygnał: skręć w prawo. Nie pomagało wyraźne użycie przez Leszka prawej łydki i lewej pulsującej wodzy. Birka uparcie zmieniała kierunek podążając za prawą wodzą. Problemem okazało się ustawienie ciała Leszka w siodle. Czując podświadomie, że klacz na pomoce ustawiające skręca w prawo, ciało Leszka podążało za zwierzęciem. Podejrzewam, że już pracując prawą wodzą, jeździec pomagał sobie „ciągnąc rękę” całą prawą stroną swojego ciała. Prowokował w ten sposób klacz do wykonania zakrętu w prawo. Idąc tuż obok pracującej pary, w „krytycznym” momencie, gdy klacz już zamierzała wykręcić w prawą stronę, chwyciłam Leszka z obu stron za biodra. Najpierw przez moment przytrzymałam je, by zaraz potem ustawić ciało Leszka tak, żeby mogło „maszerować” w lewą stronę. Rezultat był natychmiastowy. Mimo nieustannie działającej prawej wodzy, klacz swobodnie pokonała łuk w lewa stronę. Jeździec zaczyna panować nad koniem, gdy bardzo świadomie panuje nad swoim ciałem. Leszek zaczął bacznie „pilnować” swojego ciała i problem taki do tej pory nie wystąpił ponownie.

Zrozumienie przez jeźdźca kwestii prowadzenia wierzchowca ciałem, pozwoliło mu przystąpić do nauczenia Birki, by nie reagowała zmianą kierunku czy zmianą ustawienia ciała na sygnały sugerujące jej rozluźnienie spiętej szyi
. Oczywiście nie od razu para odniosła sukces na tym polu. Pierwsze próby namówienia klaczy na zgięcie szyi, prowokowały ją do przemierzania trasy „wężykiem”. W tej chwili umiejętność ta jest nieodzowną pomocą przy nielicznych już buntach Birki. Bunty takie pojawiały się najczęściej w reakcji na pracę łydek jeźdźca. Szyja klaczy stawała się natychmiast maksymalnie napięta, zadarta w górę i gotowa do siłowania się z rękami jeźdźca. Birka miał wówczas w gotowości najsilniejszą swą „broń” (o czym pisałam na początku postu). Kiedy więc, podczas ostatniego treningu, Leszek uczył się pracować łydkami dla zaangażowania zadu podopiecznej, mógł dosiadem „pilnować”, by klacz nie zwiększała tempa, ciałem „pilnować” kierunku jazdy, a wodzami, bez ich zaciągania, mógł „prosić” Birkę o rozluźnienie szyi.

Najtrudniejsze dla Leszka, w pracy z koniem, jest przestawienie się na korygowanie tempa konia przy pomocy dosiadu. Nieustannym problemem okazuje się praca ciężarem opartym w strzemionach, praca poprzez rozciąganie mięśni pleców i brzucha. Równie trudnym jest pozbycie się odruchu zaciągania wodzy i nauczenie się, by je oddawać do przodu w momencie, gdy prosi Leszek Birkę o zwolnienie tempa. Do „tego” tematu wracamy na treningach nieustannie. Przeczytajcie proszę „ćwiczenie” opisane na końcu postu pt: „Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia”, gdyż tak „wyglądał” również jeden z naszych ostatnich treningów.



niedziela, 4 stycznia 2015

TO NIE TAKIE PROSTE, JAK SIĘ WYDAJE


Przeczytaj: "Z jeźdźcem na grzbiecie"

28 październik 2014
Dziękujemy! Będziemy ćwiczyć rzetelnie. Dziś nie udało nam się zbytnio popracować. Rano Ozzy był niechętny do czegokolwiek. Chodził bardzo wolno. Kiedy próbowaliśmy działać bacikiem cofał się. Nie wiem, dlaczego. Nugat przeciwnie - reaguje na podniesienie energii i cmoknięcie, bacika nie używamy przy nim w ogóle. Po południu mieliśmy wizytę lekarza. Pani weterynarz obejrzała koniki i stwierdziła, że są w dobrej kondycji, dobrze odkarmione. W czwartek będą odrobaczane, bo Ozzy zaczął dziś bardzo obcierać zadem o drzewa, aż zrobił sobie rankę. Może z powodu pasożytów jest niechętny do pracy? Pewnie nie ma to nic wspólnego, ale kto wie? Będą też zaszczepione przeciw grypie.
Ania



28 październik 2014
Kiedy zachęcasz Ozzy’ego do ruszenia, jesteś przed nim czy obok niego? Ruszasz pierwsza czy czekasz, aż najpierw ruszy Ozzy? Powinnaś być obok i ruszyć dopiero, gdy pierwszy krok wykona Ozzy. Jeżeli jesteś przed nim, to w jego „podejrzeniach” możesz przygotowywać się do siłowego ciągnięci i zmuszenia go do ruchu. Czekając, aż zareaguje na bacik i ruszy pierwszy, a Ty tuż za nim, informujesz go, że chcesz z nim maszerować jak z bliskim kumplem, obok, ramię w ramię .
Olga



28 październik 2014
Dzięki za podpowiedzi, będę się przyglądać swoim własnym zachowaniom.
Ania


29 październik 2014
Cześć, Czytam dokładnie i ze zrozumieniem, ale z wykonaniem już nie jest taka prosta sprawa. Od wczoraj Ozzy opornie wykonuje wszystkie polecenia. Może dlatego, że ćwiczymy z nim codziennie i już trochę się znudził? Jakoś nie do końca nam idzie. Do sukcesów mogę zaliczyć wchodzenie na niego. Skończyło się, póki co, rzucanie głową i złość. Konik stoi spokojnie i podczas wsiadania i po ruszeniu. I teraz kolejna obserwacja - jeśli jest prowadzony przez Darka na uwiązie, idzie chętnie, ale jak go puszcza i próbuję poprowadzić go w inną stronę Ozzy robi to z oporami albo w ogóle się zatrzymuje. Jeżeli przed nim idzie Darek, idzie chętnie. Zachowuje się, jakby potrzebował przewodnika.
Ania



29 październik 2014
Obejrzałam filmik jak chodzisz z Ozzy’m. Masz przy nim postawę i sposób prowadzenia, sugerujący mu, że chcesz go ciągnąć za kantar (za głowę), by szedł do przodu. Lewa ręka przed nim, nawet jeżeli nie pociąga za uwiąz, to sugeruje ewentualny zamiar. On sobie "myśli": "po co mam się wysilać i iść, jak Ania zaraz odstawi za mnie robotę i mnie pociągnie. Ozzy nie reaguje też w żaden sposób na bacik. Chociaż drgnąłby, albo odmachnął się nogą po jego użyciu, a on nic. Nie zwraca na niego uwagi, więc to trochę tak, jakby go nie słyszał. Wyobraź sobie, że mówisz do niedosłyszącej osoby. Gdy nie wiesz o jej ułomności, mówisz normalnie. Gdy się zorientujesz, że osoba niedosłyszy, krzykniesz by zwróciła na Ciebie uwagę. Ten bacik musi krzyknąć na Ozzy'ego, by on w jakikolwiek sposób, na początek, na niego zareagował. Żeby go w ogóle zauważył. Jeżeli koń nie reaguje na sygnały opiekuna, a z jego strony jest jakby ciche przyzwolenie na to, to zwierzę uczy się, że wolno mu "olewać" wysiłki opiekuna. Twoja ręka i uwiąz nie mogą wyprzedzać Ozzy'ego. Ma on iść tempem narzuconym przez Ciebie, ale to on pierwszy, zachęcony sygnałami, ma przybrać to tempo, a Ty tuż, tuż za nim, a nie odwrotnie. Jak znajdę pomocnika, to teraz ja spróbuję nagrać filmik. (Filmik jest wstawiony w poście pt: "Pierwsze ćwiczenia z ziemi")
Olga

30 październik 2014
No właśnie. Z tym bacikiem to jest w ogóle ciekawa historia. Jak on widzi, że ktoś podchodzi z nim, instynktownie się cofa, jakby się go obawiał. Jak siedzi się na nim bez bacika, on nie chce ruszać, a z bacikiem, używając go naprawdę delikatnie, chodzi. Dziwne, dziwne, dziwne. Same sprzeczności. Z tym ciągnięciem Ozzyego do przodu sytuacja zaczęła się dwa dni temu, zaczął się znów opierać przy zwykłym chodzeniu, A już było naprawdę dobrze. Trzymał tempo i w ogóle. I znów, jakby się uwstecznił. Nugat nie wymaga bacika przy chodzeniu - reaguje na komendę kłus i cmoknięcie, trzyma też tempo. A co myślisz na temat tego, że Ozzy idzie za człowiekiem, a sam nie chce (kiedy ma jeźdźca w siodle). Nie trzeba go trzymać, wystarczy "wskazywać mu drogę". Znałam takiego hucułka, który za przewodnikiem szedł pięknie, a sam ani rusz. Mam też pytanie, czy nie powinnam robić im czasem przerwy od ćwiczeń. Może one są znudzone, że robię to codziennie? Pozdrawiam.
Ania



30 październik 2014
Jeśli chodzi o cofanie się konia, to te zwierzaki są cwane. Robią to po to, żeby znaleźć się za osobą oczekującą od niego zaangażowania do pracy. Gdybyś szła za drugim człowiekiem gęsiego, to gdy go masz za sobą jest on poza Twoja kontrolą. Nie możesz go chwycić w pasie i prowadzić, nie możesz np "szturchać" palcem, by szedł. Konie wiedzą, że będąc za człowiekiem, nie będą musiały się napracować, bo się tam "schowają". Prześlę filmik (mam nadzieje, że pójdzie), jak trzeba z koniem chodzić. Jeżeli Ozzy będzie się cofał, to Ty musisz się cofać razem z nim, by ciągle być na wysokości jego łopatki. Cofasz się, sugerując, że nie wpuścisz go za swoje plecy i równocześnie cały czas prosisz głosem i bacikiem, by ruszył do przodu. Siedząc na koniu, postaraj się sobie wyobrazić, że chcesz dawać mu sygnały łydkami na wysokości jego pasa. Ty pukasz go pod pachami. Twoje cofnięte nogi powinny dać lepszy oddźwięk na ich pukanie. Generalnie Ozzy z Tobą wygląda tak, jakby Ciebie tam nie było. Nie zwraca uwagi na Ciebie. Jego myśli w tym momencie ujęłabym tak: "No dobra, niech chwilę na mnie posiedzi. Odbębnię to i będę wolny". Praca z Tobą musi Ozzy'ego zainteresować, żeby przyniosła efekty. Na razie go nie interesuje. Ozzy woli iść za plecami Darka, bo tam czuje się bezpieczny, schowany. Bardziej przyciąga jego uwagę szansa "ukrycia się" niż jeździec. Gdyby Ozzy zainteresował się jeźdźcem w siodle, musiałby zacząć z nim "gadać" i intelektualnie popracować, a mu się nie chce.
Olga

31 październik 2014
Pamiętasz, jak napisałam: "Poproś na początek Darka, by ustawiał się jako punkt, do którego chcesz dojechać. Wymyśl trasę, a Darek niech będzie na niej punktem przesuwającym się i będącym zawsze parę kroków przed Wami". Darek musi być tym punktem, na tyle oddalonym od Ozzy,ego, by ten nie traktował go jak przewodnika. Darek miał być wskazówką dla "kierowcy", a nie "pojazdu". Jeżeli koń ma tendencje do chodzenia za przewodnikiem, to może lepiej, żeby pomocnik ustawiał i przestawiał na Twojej trasie marszu (na końskim grzbiecie) jakiś pachołek, a potem odchodził.
Olga



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

NA "PATRONITE" - PASAŻ

NA "PATRONITE" - PASAŻ
Zastanawiasz się, dlaczego Twój koń ma problem z wykonaniem pasażu. Prosisz o pomoc lepszych od siebie jeźdźców albo instruktorów, jednak ich wysiłki idą na marne. Wydaje się być logicznym konieczność przytrzymania na wodzach konia do wykonania tej figury. Jednak jedynym efektem takiego działania wodzami oraz działania dosiadem, ostrogami i batem dla podtrzymania kłusa i nadania rytmu, jest zdecydowany bunt zwierzęcia. Zastanawiasz się co jest przyczyną. Należy ją znaleźć, żeby móc problem rozwiązać. I to jest kolejny problem: jak znaleźć ową przyczynę? Może wspólnie znajdziemy. Zapraszam do współpracy.

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA
Zastanawia mnie to czy takie " branie konia na kontakt" jest po prostu pół-paradą? Nie, to jak określiłaś „branie konia na kontakt”, to nie jest pół-parda. Na kontakcie powinno się pracować przez cały czas przebywania na końskim grzbiecie. Natomiast pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”.

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”
„Piszę z pytaniem,........ bardzo chciałabym poznać lepiej twój sposób szkolenia jeźdźców i koni, czy jest jakaś możliwość bym mogła....... uczestniczyć w prowadzonych przez Ciebie lekcjach ? Mam dwie chętne ręce do pomocy i jeśli jest jakaś możliwość bym mogła się czegoś nowego nauczyć to bardzo chętnie podejmę się takiej możliwości....” Jakiś czas temu odezwała się czytelniczka mojego bloga z takim właśnie pytaniem. Ale dopiero teraz „rozmowa” z nią natchnęła mnie do nowego pomysłu. Sposób pracy z wierzchowcami jaki propaguję dla wielu jeźdźców jest zupełną i często niezrozumiałą nowością. Jednak człowiek jest z natury ciekawskim „stworzeniem”. Myślę, że wśród jeźdźców, którzy trafiają na łamy mojego bloga jest wielu ciekawskich. Nie znaczy to, że od razu chcieliby zacząć trenować nowy sposób jazdy. Mam taką ofertę: proponuję chętnym dzień z „Pogotowiem jeździeckim”. Każdy mój dzień w stajni to praca z 4/5 końmi. Są to treningi m.in. dzieci na kucu, praca z końmi na lonży, praca wierzchem. Chętna osoba będzie mogła przyjrzeć się mojej pracy. Odpowiem na wszystkie pytania. Pokażę propagowany przeze mnie dosiad. Wskażę różnice w tym dosiadzie i dosiadzie jeźdźca, jeżeli zdecyduje się on wsiąść na wierzchowca. W zakładce: „współpraca” będę na bieżąco informowała o możliwych terminach takiej współpracy. Kontakt: pogotowie_jezdzieckie@wp.pl

Taka oto końska historia