sobota, 27 sierpnia 2016

NAŁĘCZ


Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu. Alicja w międzyczasie leczyła złamaną rękę, więc siłą rzeczy nie pracowałyśmy razem na treningach. Mieliśmy: Nałęcz i ja, przez ten okres, czas na pracę we dwoje. Alicja, mimo kontuzji, przy pomocy znajomych starała się, by wałaszek jak najczęściej mógł pobiegać na lonży dla utrzymania wypracowanej kondycji. Jednak nie było w naszych wysiłkach dawnej regularności w pracy. Na szczęście amazonka wróciła już do formy.

Jeszcze przed nabawieniem się kontuzji przez Alicję, nasza wiosenna praca z wierzchowcem miała wiele wątków. Wszystkie jednak łączył jeden główny problem: każdy planowany trening ze zwierzęciem to była wielka niewiadoma. I to nie ze względu na aspekty „techniczne”. Sen z powiek spędzał i spędza nastawienie podopiecznego do współpracy. Nałęcz tak „znakomicie” nauczył się siłować i walczyć z człowiekiem, że przekonanie o konieczności tej walki jest w nim bardzo głęboko zakodowane. Żeby móc pracować na jego grzbiecie z dosiadu, z oddanymi i delikatnie działającymi rękami, konieczne jest wcześniejsze żmudne, uciążliwe i konsekwentne namawianie go, by zechciał popracować według nowych zasad. Niezmiernie długo trwa takie namawianie podopiecznego na współpracę bez siłowego „przeciągania się” wodzami. Jest to jednak konieczne, bo próba przekazywania jakichkolwiek „próśb”, gdy Nałęcz wpada w nastawienie: „siłujmy się, bo wiem , że jestem silny”, mija się z celem. Sygnały jeźdźca musiałby być wówczas siłowym wymuszeniem, które i tak nie przynosiłyby efektu, a „koń rósłby w siłę”. Nałęcz zdołał się jednak już zorientować, że jestem bardziej uparta niż on, mam czas, cierpliwość i spokój i że prędzej czy później będzie musiał ustąpić. Gdy już to zrobi, nasza praca staje się bardzo przyjemna, a Nałęcz szybko uczy się prowadzić dialog. Szybko i ze zrozumieniem uczy się również prawidłowych reakcji na nowe „prośby” i plecenia. To inteligentne zwierzę i pewnie dlatego też równie szybko zrozumiał, że jest dużo silniejszy od człowieka i że można z tej siły korzystać.

Co oznacza mój upór, cierpliwość i spokój? Jeżeli koń z pełną świadomością „chce” być niegrzeczny, to niegrzeczny jest głównie przodem ciała. Nieustanne próby mocniejszego obciążania tego przodu, napinanie szyi, siłowanie się z opiekunem poprzez wodze, wieszanie się na wodzach, rozpychanie łopatką, zginanie szyi - wszystko to zwierzę może robić, bo nie umie inaczej, bo nie ma innego wyjścia, bo nikt mu nie wytłumaczył, że można inaczej. Jednak inteligentny wierzchowiec może świadomie wykorzystywać te elementy do walki z człowiekiem. W przypadku Nałęcza, i na pewno wielu innych koni, praca nad zmianą sposobu pracy przysparza nowe problemy. Jeździec pracujący siłowo, będzie blokował „siłowe zapędy” wierzchowca również siłą, wspomaganą prędzej czy później patentami. Przy mnie Nałęcz zaznał bez-siłowej pracy ale mam wrażenie, iż właśnie to doświadczenie chyba jeszcze dobitniej uświadomiło mu czym i jak może być niegrzeczny i czym i jak może wygrać z człowiekiem siedzącym na grzbiecie. I Nałęcz z „uporem maniaka” próbuje to wykorzystywać. Ten wymieniony wcześniej mój upór, cierpliwość i spokój to moja siła. Wydawałoby się takie zwykłe przejście ze stępu do kłusa, nic prostszego. My z Nałęczem zmieniamy chód poświęcając na to nieraz parę dużych wolt. Robimy to po to, żeby podopieczny, zachęcany moimi pomocami, ostatecznie zakłusował w przekonaniu, że chce współpracować, że zgadza się na wykonanie polecenia, że czeka na dalsze instrukcje. Gdy zaczynamy „proces” przejścia, moje łydki, dosiad, postawa, nieustannie sugerują, że kłus jest naszym celem. Mimo pracy zachęcającej do kłusa, nie pozwalam podopiecznemu wykonać polecenia, póki nie poczuję chęci współpracy z jego strony. Nałęcz próbuje zakłusować z przeciążonym przodem, uwieszony na wodzach i ze zbyt dużym impetem. Moja praca polega wówczas na tym, że powtarzając nieustannie sygnał: „kłus”, „mówię” mu: „ale nie tak, jak ty chcesz. Nie wolno tobie robić czegokolwiek samowolnie. Rusz od zadu, zaangażuj tylne nogi do pierwszych kroków kłusa. Podnieś przód i ruszaj spokojnie, powoli i rozważnie.” Wówczas Nałęcz próbuje inaczej. Rozpycha się zewnętrzną łopatką, zostawiając równocześnie zad, ustawiony i idący po przekątnej. W innej opcji zadziera głowę i napina tak maksymalnie mięśnie szyi, by człowiek nie miał żadnych szans poprosić o ich rozluźnienie czy przekazać jakikolwiek sygnał i rusza w wymyśloną przez siebie stronę i najchętniej znowu z dużym impetem. Moja praca, to znowu nieustanne namawianie do kłusa bez ostatecznego „pozwolenia”, jeżeli nie zaakceptuje moich próśb o rozluźnienie i prawidłowe ustawienie ciała. Ta nasza „zabawa” trwa tak długo, aż nie poczuję „odzewu i „zapewnienia” od podopiecznego, że ruszy do kłusa współpracując ze mną. Ruszamy wówczas spokojnym równym tempem, koń nie obciąża żadnej z moich oddanych rąk i z prawidłowo ustawionym ciałem. Przy regularnej pracy, ilość wolt potrzebnych nam na „dogadanie się” dość szybko ulegała zmniejszeniu. Każda dłuższa przerwa „zachęcała” Nałęcza do wystawiania mojej cierpliwości, spokoju i konsekwencji na ponowną próbę. Mimo zadowalających mnie postępów wiem, że do osiągnięcia celu, czyli namówienia Nałęcza do rezygnacji z bycia niegrzecznym, potrzebne są miesiące, a nawet lata pracy. Wszystko zależy od częstotliwości, regularności, konsekwencji w postępowaniu z wałaszkiem.

Pracując z Alicją i Nałęczem, dodatkowo dużo czasu poświęcamy na utrzymanie równego spokojnego tempa, głównie w kłusie. To od kłusa zaczynają się „zapędy” konia do pędzenia. Gdy Alicji uda się dogadać z podopiecznym co do wzorowego przejścia, Nałęcz niestety próbuje „zepsuć” pozytywny efekt pracy. Każdą chwilę nieuwagi swojej opiekunki, każdy symptom jej zmęczenia i rozkojarzenia czy popełniony błąd wykorzystuje, by przyspieszyć. A gdy poczuje, że mu się to udaje, bez skrupułów dodaje inne swoje „pomysły” ze spinaniem i totalnym usztywnianiem szyi na czele. Jeździec bez-siłowo zaczyna „panować” nad wierzchowcem, zaczyna budować swoja pozycję na wyższym szczebelku hierarchii, gdy dyktuje jakim tempem i rytmem ma koń iść. Ponieważ Nałęcz przy niekontrolowanym tempie w kłusie popada w skrajność, Alicja miała za zadanie „utrzymać” taki kłus, który byłby przeciwną skrajnością. Miała egzekwować takie tempo kłusa, które „sugerowałby” zwierzęciu chęć przejścia do stępa. Miał to być taki kłus, żeby Nałęcz miał powody do „zastanawiania się”, czy każdy następny jego krok ma już być wykonany w stępie czy jeszcze nadal w kłusie. To trochę tak, jakby amazonka „oszukiwała” zwierzę, że chce przejść do niższego chodu, a jej pracujące łydki na to nie pozwalają. Oprócz „budowania” hierarchii, dodatkowym zyskiem takiej pracy w kłusie jest „wymuszenie” na zadnich nogach, by stały się siłą napędową „pojazdu”. A mając napęd z tyłu, zwierzę nie będzie „pędzić”. Nie będzie też przeciążać przodu ciała, a tym samym ma dużo mniejsze szanse na napięcie szyi, na uwieszenie się na rękach opiekuna, na chowanie się za wędzidło, na bycie niegrzecznym. I tu znowu potrzeba miesięcy pracy, by koń świadomy swojej siły, bez sprzeciwu zaakceptował fakt, iż jeździec jest „kontrolerem” i osobą „regulującą” tempo i rytm chodów.

Praca w kłusie na granicy przejścia do stępa daje również szansę jeźdźcowi na pracę nad uświadamianiem zwierzęciu, że mięśnie jego szyi powinny pracować w nieustannym rozluźnieniu, a ciało w prawidłowym ustawieniu. Ćwiczyłyśmy z Alicją sposób rozmowy o tych dwóch ważnych aspektach. Chodzi o to, że pracujące wodze „wskazują” miejsce na szyi, o rozluźnienie którego jest poproszony wałach, ale to łydka wysyła sygnał: „rozluźnij to miejsce”. Podobnie rzecz się ma z prawidłowym ustawianiem łopatek przez konia. „Rozmawiając” poprzez wodze, Alicja sugerowała, która łopatka jest źle ustawiona. Która przednia noga zwierzęcia „ucieka” na bok zamiast kroczyć na wprost. Ale to znowu pracująca łydka amazonki „dawała” sygnał: „popraw ustawienie”, sygnał: „wykonaj polecenie”. Nie było to łatwe zadanie, gdyż każdy, co jakiś czas, sygnał dawany łydką przez amazonkę, Nałęcz próbował wykorzystać do przyspieszenia tempa. „Zmuszał” w ten sposób Alicję do wydajniejszej pracy nad utrzymaniem tempa, określonego przez nią w tym ćwiczeniu.



środa, 30 marca 2016

KWIEJCE - LOSOWI TRZEBA POMÓC


„Kwiejce byłyby miejscem, gdzie mogłabym zaprosić w moje skromne progi osoby chętne do pracy pod moim okiem. Osoby wraz ze swoim podopiecznym i takie, które przed ewentualnym kupnem konia chciałyby udoskonalić jeździeckie umiejętności.” To cytat z pierwszego postu jaki napisałam o Kwiejcach. Zakończyłam go zdaniem: „Niniejszym, postem tym "zaczarowuję" los, by stał się przychylnym.”

Jednak to zbyt mało zaangażowania z mojej strony, by marzenia się spełniły. Dobremu losowi trzeba pomóc. Pomyślałam więc, że same Kwiejce mogłyby przyczynić się do tego, by uzbierać środki na budowę boksów i infrastruktury. Kwiejce są pięknym miejscem, idealnym do spędzania przyjemnych niedziel na łonie natury. Wymyśliłam, że zorganizuję imprezę, pewnie nie jedną, której celem będzie zbiórka tychże środków na szczytny cel: budowy niewielkiego ośrodka jeździeckiego. Oczywiście podczas takich spotkań znajomych i nieznajomych grunt to dobra zabawa. A dobra zabawa w lesie to podchody. Wysiłek fizyczny i „szok tlenowy” wzmagają oczywiście apetyt. Kiełbaski znad ogniska to nic oryginalnego ale myślę, że staną się takowe jeżeli zaserwuje do nich cieplutkie drożdżowe bułeczki własnego wypieku. Jest też duża szansa na kapustę z leśnymi grzybami albo leczo.

Kwiejce są miejscem dość mocno „odludnionym” za to za naszą sprawą „zakocionym”.






Nasi współmieszkańcy zaczną więcej czasu spędzać na dworze, wygrzewając się na słoneczku, niż w domu przy piecu. 

Już wkrótce, na „gołych” jeszcze, jabłonkach rozkwitną kwiaty, a trawa się zazieleni.


I zrobi się jeszcze piękniej.

Myślę, że na taką, aktywną fizycznie, wizytę w Kwiejcach skuszą się głównie członkowie rodziny i znajomi ale zapraszam również, chętnych do odwiedzin, czytelników moich blogów. Jestem pewna, że znajdziemy nawet chwilę czasu, żeby pogadać o koniach. Po tym poście pozostanie mi tylko znaleźć termin imprezy.

Kiedy „wpadałam” na pomysł zrobienia imprezy, moja znajoma, od roku również mieszkanka Kwiejc, podesłała mi link do platformy „Patronite.pl”. Mówiąc w skrócie, można tam pochwalić się swoimi talentami i znaleźć patronów, którzy wesprą finansowo. Wprawdzie w opisach platformy jest mowa o młodych twórcach, pomyślałam czemu nie, wciąż duchem jestem młoda, spróbuję. Założę konto, może komuś spodoba się to co robię ale jak ja się za coś zabieram, nigdy nie jest prosto. Konto założyłam ale nie działa. Żeby się na nie dostać muszę, przy rejestracji, kliknąć na link weryfikacyjny, który przychodzi na maila. Do mnie przychodzą linki, które nie są linkami i chyba informatycy nie poradzili sobie z tym problemem. Założyłam więc, że „los nie chce” bym wzięła w czymś takim udziału.

Nie znaczy to, że nie mogę pochwalić się gdzieś swoimi talentami. Wklejam więc to co chciałam na swoim profilu na patronite napisać:


Jak już napisałam w opisie profilowym: „moją największą pasją są konie, a dokładnie propagowanie takiego sposobu pracy z nimi,by układ między wierzchowcem a jeźdźcem można było nazwać dżentelmeńskim”. Prowadzę dwa blogi: „Pogotowie jeździeckie” i „Taka oto końska historia”. W tym ostatnim napisałam post o miejscu, w którym chciałabym stworzyć niewielki ośrodek jeździecki dla tych, którzy chcieliby skorzystać z mojej jeździeckiej wiedzy. Prowadzę również sklepik na DaWandzie, gdzie znajdziecie moje rękodzielnicze prace. Próbuję też zrealizować moje odwieczne marzenie i stworzyć pracownię oryginalnych kamizelek.

Po napisaniu tak zwięzłej „autoreklamy” dostałam maila z sugestią, by rozwinąć nieco swoją wypowiedź. Kiepsko poruszam się w świecie internetu. Jeżeli zaczynam tam jakąś działalność muszę wszystkiego uczyć się od podstaw. Zaczynając prowadzić blog, trzy lata temu, uczyłam się równocześnie samej obsługi komputera i internetu. Posty pisane w blogu mają, poprzez rozbudzanie wyobraźni, podpowiadać jeźdźcom jak zbudować relację z wierzchowcem. Relację opartą na zrozumieniu i porozumieniu. W rozbudzaniu tej wyobraźni pomagają rysunki wykonane przez mojego brata. Nie jest on jeźdźcem, więc by rysunek odzwierciedlał to co chcę czytelnikom przekazać, musiałam w obrazowy sposób opowiedzieć bratu sytuację, którą ma przedstawić. I właśnie taki sposób opisywania wspólnej pracy człowieka i konia, by zrozumiała go nawet osoba nigdy nie siedząca w siodle, jest moim celem.


Dla laika sposób w jaki się jeździ jest oczywisty: „wsiadam na grzbiet i jadę, a jak chcę się zatrzymać, to zaciągam wodze”. Gdyby to było takie proste nie napisałabym prawie 200 postów na temat pracy z wierzchowcem. A dla przykładu powiem, że wodze nie powinny być zaciąganym „hamulcem ręcznym”, choć taki obraz jeździectwa widuje się w filmach i niestety na niektórych jeździeckich zawodach. Oto próbka mojej edukacyjnej działalności:
(Tutaj wkleiłam cytat z postu o podstawowych i prawidłowych jeździeckich sygnałach.)
„Początkujący jeździec musi nauczyć się od samego początku, że konia nie należy pchać. Wierzchowiec „poproszony przez opiekuna” powinien iść „sam”, powinien być „samoniosący”. Z moich obserwacji wynika, że wśród jeźdźców pokutuje przekonanie, iż siedząc na grzbiecie konia trzeba go popychać biodrami. Jakże częsty jest obrazek snującego się wierzchowca, albo szurającego tylnymi nogami i jeźdźca na jego grzbiecie wciskającego z całej siły pośladki w siodło. Wysiłek z jakim człowiek próbuje „rozhuśtać swój pojazd”, ugniatając biodrami plecy konia, nie przynosi niestety żadnych rezultatów. Sygnałem, „namawiającym” zwierzę do aktywnego maszerowania, powinna być seria szybkich i krótkich puknięć łydkami w bok konia. Powinno to przypominać szybkie klaskanie. Najważniejsze jednak jest to, jakiej reakcji konia powinien się jeździć, po takim sygnale, spodziewać. Podejrzewam, że większość z was jeździ na rowerze. Nieraz rozpędzacie na pewno rower, kręcąc szybko pedałami, by później przez jakiś czas rower toczył się „sam”. Właśnie taki efekt należy uzyskać, „prosząc” wierzchowca, by szedł. Ma on „sam się toczyć”. Niczym nie pchany. Dzięki temu jeździec może zaangażować swoje łydki do pracy nad prowadzeniem zwierzęcia po wyznaczonej ścieżce. Swoje biodra zaś, swobodne i wolne od „ugniatania”, człowiek może wykorzystać do pracy nad regulowaniem i zwalnianiem tempa. 

Dla zaczynających naukę jeźdźców podstawowym sygnałem „egzekwującym” od konia zatrzymanie się, jest właśnie coraz wolniejszy ruch biodrami na siodle, aż do ich zatrzymania. Muszę zaznaczyć, że i w tym momencie niczemu nie służy wciskanie bioder przez jeźdźca, w koński grzbiet. Sygnałem wspomagającym, zatrzymujące ruch ciało człowieka, są krótkie, delikatne i powtarzające się pociągnięcia za wodze, które są sygnałem mówiącym zwierzęciu: ”skup się na mnie i na tym, jaką informację chcę Tobie przekazać”. Chcę podkreślić, że koń powinien zatrzymać się, reagując na biodra jeźdźca w momencie, gdy odpuszcza on wodze, a nie przyciąga by dać sygnał skupiający. Dokładnie takie same sygnały, wyłączając zatrzymanie bioder jeźdźca, musi człowiek wykorzystać, gdy tempo wierzchowca jest zbyt duże.”

Jeździectwo jakie promuję jest trudną sztuką, mimo to mam paru podopiecznych, do których dojeżdżam. Podopiecznych, którzy chcą pod moim okiem doskonalić technikę jeździecką. Praca z nimi to głównie zbieranie doświadczeń, które przelewam na bloga. Wielu jego stałych czytelników mieszka daleko ode mnie. Mogłabym jednak zaprosić ich do współpracy, gdybym stworzyła miejsce, w którym moglibyśmy się spotykać. Na końcu postu o takim miejscu napisałam, że „zaczarowuję” los, by stał się przychylnym. Losowi trzeba jednak pomóc, stąd mój pomysł zaistnienia na Patronite. Nie jest to jedyny pomysł. Główny pomysł to organizowanie imprez z podchodami, szukaniem skarbów, ogniskiem, pieczonymi kiełbaskami itp.

Szycie, haftowanie, dzierganie sweterków były moją pasją jeszcze przed „wpadnięciem w szpony jeździectwa”. Przerodziło się to niestety w naprawianie i przerabianie odzieży moim znajomym. Z początkiem tego roku postanowiłam zmienić sytuację i zacząć tworzyć oryginalne kamizelki. Nie bardzo mam się czym pochwalić, gdyż na początek wymyśliłam bardzo pracochłonną haftowaną kamizelkę. Trochę czasu minie zanim ją skończę.
 


Konie nie spowodowały jednak, że przestałam „bawić się” twórczo. Oto czym zaowocowały jeździeckie czasy (niewielka próbka).

Malowane naklejki

Wycinane naklejki

Tabliczki

Ozdoby choinkowe


Kartki okolicznościowe


06 maj 2016
Udało mi się uruchomić profil na "Patronite". Zostań moim patronem. Dziękuję.



środa, 23 marca 2016

POCZĄTEK ROKU Z ALICJĄ I NAŁĘCZEM


Z nowym rokiem aura nie była łaskawa dla jeździectwa. Spowodowała ona, że plac, na którym trenujemy, stał się jednym sporym „bagniskiem”. Dopiero w lutym udało nam się parę razy popracować. W poprzednim poście pisałam, że: „Pracujemy na zamkniętym padoku ale dość dużym. Jego wielkość daje większe szanse zwierzęciu na osiągniecie celu, niż jeźdźcowi. To Alicja wpadła na pomysł, by „przenieść się” z pracą na mniejszy czworobok. Ponieważ jednak takiego nie było, stworzyłam go rozciągając połączone ze sobą lonże”. Pomysł z przeniesieniem pracy na mniejszy padok okazał się „strzałem w dziesiątkę”. Nasze postępy w pracy z Nałęczem przybrały na tempie, chociaż wcale nie próbujmy się spieszyć. Alicja ostatnio postarała się o słupki, linkę i tworzymy zamknięty obszar na nasze potrzeby, stopniowo go powiększając.

W naszym przełomowym treningu, podczas którego skupiliśmy się na pracy „psychologicznej” i ustalaniu hierarchii w parze Alicja – Nałęcz, głównym chodem był stęp. Potem w przejściach stęp – kłus Nałęcz zafundował nam „lekcję” pt: „nie będzie tak lekko. To, iż jestem posłuszny w jednym chodzie nie znaczy, że w innym będzie tak samo”. Mimo wszystko, dość szybko osiągnęłyśmy cel jakim było „namówienie” Nałęcza, by nie wykorzystywał przejść ze stępa do kłusa jako pretekstu do rozkojarzenia się i do walki z Alicją. Skupienie się na tym, żeby wałaszek nauczył się respektować „prośby” amazonki podczas przejść stęp – kłus, kłus – stęp, było owocnym posunięciem. Musicie jednak wiedzieć, że takie edukacyjne przejścia zwierzęcia z jednego chodu w inny nie mogą wyglądać tak, jakby zwierzę działało na „pilota”. Moja Pani trener powiedziała mi kiedyś, że: „konia można zajeździć na samych przejściach” (w dużym skrócie). I jest to niezaprzeczalny fakt. Należy jednak przekazać zwierzęciu mnóstwo informacji określających sposób takiego przejścia. Pamiętam, że gdy zaczynałam przygodę z jeździectwem, jak mantrę powtarzano, że koń musi przejść do innego chodu natychmiast po jednym sygnale. Dawało to taki efekt, że jeźdźcy maksymalnie siłowo zaciągali wodze, by przejść do niższego chodu i niemiłosiernie „rzucali się” w siodle, by przejść do chodu wyższego. Owszem, zwierzęta wykonywały polecenia (czasami posłusznie, czasami buntując się) ale uwieszone na wodzach, bez zaangażowanych do pracy tylnych nóg, z przeciążonym przodem i nie idące na jednym torze i wyznaczonej ścieżce. „Edukacyjne przejścia” mają nauczyć zwierzę rozumieć sygnały proszące o dane przejście, by nie było ono efektem ucieczki od impulsu albo nacisku. Muszą również dać wystarczający czas człowiekowi na „opowiedzenie” zwierzęciu w jakim ustawieniu powinien dane przejście wykonać. Dlatego sam sygnał: „zmień chód” musi być, jakby poleceniem „do zapamiętania” dla wierzchowca. Sygnał ten musi przede wszystkim wynikać z postawy jeźdźca, wyrażającej oczekiwanie na wykonanie polecenia. Zwierzę musi wiedzieć, że bez względu na kolejne sygnały, to pierwsze jest obowiązujące i jeździec pozwoli je wykonać w momencie, gdy ustawienie, rozluźnienie i zrównoważenie konia będą zadowalające.

Jakiś czas Alicja i Nałęcz pracowali tylko na przejściach między stepem i kłusem. Praktycznie w momencie zakłusowania Nałęcz otrzymywał od Alicji polecenia przejścia do stępa (edukacyjnego przejścia). W tym chodzie para pozostawała nieco dłużej, by mieć czas na „poprawienie” ustawienia, rozluźnienia, równowagi konia i poprawę dosiadu Alicji, jeżeli uległy „popsuciu” podczas przejść. Po czym powtarzali ćwiczenie.

Następne treningi pozwoliły ćwiczącej parze pozostawać dłużej w kłusie i pracować w tym chodzie nad postawą. Poprawy wymagały i postawa Alicji i Nałęcza. Podstawowym problemem był odruch konia „kładzenia się” na kole na wewnętrzny bok. Całkowicie gubił on przy tym równowagę i by „ratować się” przed jej brakiem, wałaszek z każdym krokiem coraz bardziej się rozpędzał. Żeby mógł on prawidłowo zareagować na prośby amazonki o zwolnienie tempa i wyrównanie rytmu, Alicja musiała „postawić” podopiecznego „równo na cztery nogi”. Problem ten pojawiał się podczas pracy w obie strony czyli, że zawsze konieczne było „podniesienie” wewnętrznego boku zwierzęcia. Poprosiłam Alicję, żeby wyobraziła sobie, że podczas jazdy kłusem wewnętrzne nogi Nałęcza „wpadają” w rów. Namawiałam Alicję do wypracowania takiego „ruchu” łydką, żeby jej podopieczny zrozumiał, iż chce ona „wyciągnąć” mu te nogi z „dołka” i poprosić o niewielkie odsunięcie się od rowu tak, by szedł jego brzegiem. Ten „ruch łydką” można by porównać do pracy „łyżki” koparki w momencie nabierania ziemi. Przy tej „regulacji postawy” Nałęcza ważne było też to, by jego nos skierowany był na wprost. O takie ustawienie głowy i szyi Alicja nieustannie „prosiła” podopiecznego delikatnymi i powtarzanymi pociągnięciami za wodze. Było to konieczne, gdyż równoważąc „przewracające się” do wewnątrz ciało, koń „łamał szyję” na zewnątrz. Pracując wewnętrzną wodzą, amazonka sugerowała również zwierzęciu, by nie usztywniał mięśni szyi i starał się pracować mając je rozluźnione.

Niedawno na blogu „pogotowie jeździeckie” napisałam post pt: „koń „przytulony””. W skrócie chodzi o to, by pracując z wierzchowcem odnosić wrażenie, że ciało konia jest zwarte. Gdyby takie zwierzę było zbudowane z klocków Lego, to wszystkie, bez wyjątku, elementy powinny dokładnie do siebie przylegać. Konie, szczególnie młode, zachowują się niestety czasami tak, jakby „budowla” się rozpadała albo jakby odczepiały się od niej pojedyncze klocki czy grupy klocków. U Nałęcza, po „wyciągnięciu” go z rowu, tendencje do „odczepienia się w bok od reszty ciała” miała wewnętrzna przednia noga wraz z łopatką. Taka „uciekająca” łopatka „ciągnęła” za sobą resztę końskiego ciała, czego efektem było zacieśnianie łuków. Pokonując zakręty i w prawo i lewo, Alicja pracowała nad „dociśnięciem” wewnętrznych „łopatkowych klocków” i scaleniem ich z resztą „budowli”. Oczywiście to „dociskanie” nie miało nic wspólnego z siłowym ciśnięciem czymkolwiek na cokolwiek. To „dociskanie” było zadaniem dla wyobraźni jeźdźca, a pomocami była pukająca wewnętrzna łydka Alicji, jej ciało „nie dające się zepchnąć” z wytyczonej ścieżki i ćwiczenie rozluźniające mięśnie wewnętrznej strony szyi konia. „Przymocowanie” wewnętrznej łopatki do reszty końskiego ciała nie kończyło pracy nad ustawieniem ciała zwierzęcia. Teraz Alicja musiała „pilnować”, by jej podopieczny „nie popsuł poprawek”, więc zachęcała zwierzę, by pracowało „przytulone”. (Przeczytaj: 
„Koń „przytulony”” )

Powiązane posty:
RĘCE JEŹDŹCA-JAK POWINNY PRACOWAĆ

Podczas lutowych treningów musiałyśmy też „wyprostować” Alicję. Jej biodra „spadały” nieustannie na prawą stronę siodła, a to pociągało za sobą wykrzywienie ciała i niewygodne ułożenie nóg. Gdyby Alicja szła, to taką pozycję ciała miałaby wówczas, gdyby jej prawa noga stąpała w nieznacznym zagłębieniu. Amazonka musiała więc namawiać wierzchowca do „wyciągnięcia” wewnętrznych nóg z :”rowu”, równocześnie wyciągając z niego swoją prawą nogę. Ważne było, by wykonała to ciągnąc prawe biodro w górę i opuszczając lewe w dół. W innym przypadku Alicja zgięłaby po prostu bardziej prawą nogę w kolanie, a biodra nadal „spadałyby” z siodła na prawą stronę. W prostowaniu postawy pomogło też Alicji „niesienie wody” na takim drewnianym nosidle (koromysło) nakładanym na ramiona. Gdy amazonka wyobraziła sobie, że niesie w ten sposób dwa pojemniki z wodą, nie musiałam już tłumaczyć jej, które ramię ma obniżyć, a które podnieść w górę.

Za zgodą Alicji wstawiam filmiki z efektami naszej pracy. Na ostatnim z nich para „podróżuje” już na dużym, pełnym padoku.

  






[ Koromysło - nosidło, drewniany przyrząd do noszenia ciężarów, najczęściej wiader z wodą. Ma kształt pałąkowatej belki z wycięciem na szyję zakładanej na ramiona. Dwa pojemniki o zbliżonej wadze wiesza się na hakach na obu końcach pałąka, dzięki czemu koromysło zachowuje równowagę.

Słowo wywodzi się z języka ukraińskiego. Inne spotykane nazwy: jarzemka, kluki, sądy, kule, szelki, pedy (Podlasie), szuńdy (Wielkopolska). (Wikipedia)]


piątek, 12 lutego 2016

KWIEJCE - POCZĄTEK HISTORII


12 luty 2015
Na tym blogu przedstawiam historie pracy z konkretnymi końmi. Jedne są dłuższe, drugie krótsze. Jedne kończą się z różnych powodów bardzo szybko inne trwają, ale nie wiadomo jak długo. Postanowiłam zacząć pisać historię , która mam nadzieję „nigdy” się nie skończy, za to zacznie. Jest to historia miejsca - Kwiejce. Co to miejsce ma wspólnego z końmi? Na razie nic. Jest to moje ukochane miejsce na ziemi i chciałabym, by stało się miejscem, w którym mogłabym pracować z końmi i jeźdźcami. Jest to miejsce, w którym trzeba by zrobić coś z niczego. Miejsce na razie ma tylko duży potencjał. Może to głupie ale pomyślałam, że jeżeli zacznę pisać o przyszłej stajni, to wydarzy się coś dobrego, co pozwoli mi zacząć realizować marzenie.

Zacznę przedstawiać Kwiejce od widoku z okien głównego pokoju w domu.



Kiedyś stała tu stodoła. Miała 200 lat. Zbudowana z drewnianych bali, bez użycia gwoździ. Bale nachodziły na siebie, a wszelkie konieczne łączenia wzmacniano drewnianymi klinami. Stodoła ta byłaby idealnym zaczątkiem końskiej przygody w Kwiejcach, ale niestety zaniedbana rozpadła się.


W tym miejscu mogłyby powstać pierwsze boksy tworząc niewielką stajnię w angielskim stylu.



Coś prostego i niewyszukanego, jak na zdjęciu powyżej i poniżej.


Ta druga propozycja stajni, wkomponowana w zdjęcie widoku z okna, prezentuje się całkiem przyjemnie.


Następny pomysł stajenki jest fikuśny i sympatyczny. Poddasze, czy też stryszek można wykorzystać do przechowywania słomy, siana i owsa. 


Najbardziej podoba mi się jednak następny projekt, ale byłaby to na pewno zdecydowanie większa inwestycja.


Prezentował by się ładnie na kwiejeckim podwórku.


Pomysł budynku z kolejnego zdjęcia to już ekstrawagancja, ale pomarzyć można.


W miejscu tym nie powstanie wielka stajnia z ujeżdżalnią i ogromnymi "zielonymi" padokami. To nie takie miejsce. To miejsce na 4-6 boksów, duży lonżownik, plac do pracy i skromne padoki. Miejsce otoczone lasem, z niewielką ilością budynków i mieszkańców. Miejsce idealne do pracy w skupieniu i ciszy.

Piszą do mnie osoby, którym podoba się sposób podejścia do pracy z koniem, jaki opisuję na blogu. Proszą o pomoc i rady, szukają miejsca, w którym mogliby nauczyć się porozumienia z koniem. Najtrudniej jest znaleźć takie miejsce jeźdźcom, którzy nie są szczęśliwymi właścicielami wierzchowca. Tułają się oni od szkółki do szkółki, od stajni do stajni w poszukiwaniu koni i szkoleniowców, którzy pomogą im nauczyć się trudnej sztuki współpracy z koniem. Nawet ci jeźdźcy, którzy trenują z własnym koniem napotykają w pracy ogromne trudności, czerpiąc wiedzę tylko z internetu. Kwiejce byłyby miejscem, gdzie mogłabym zaprosić w moje skromne progi osoby chętne do pracy pod moim okiem. Osoby wraz ze swoim podopiecznym i takie, które przed ewentualnym kupnem konia chciałyby udoskonalić jeździeckie umiejętności. 

Niniejszym, postem tym "zaczarowuję" los, by stał się przychylnym.



niedziela, 17 stycznia 2016

TRENING ALICJI I NAŁĘCZA Z 29 GRUDNIA 2015 R.


Praca z koniem, szczególnie młodym, nie powinna dotyczyć tylko jego fizyczności. Niesamowicie ważne jest jego psychiczne wychowanie. Młode zwierzę trzeba nauczyć relacji z człowiekiem, nauczyć jak się ma przy nim zachowywać, na co ma zwracać uwagę, jakich czynności nie wolno mu przy opiekunie wykonywać. Ale najważniejsze jest nauczyć wierzchowca, by się skupiał na jeźdźcu zawsze, gdy się znajdzie w jego obecności. W tym poście przeskoczę do teraźniejszej naszej wspólnej pracy z Alicją i Nałęczem. Do naszego treningu z 29 grudnia. Była to prawie godzinna praca z koniem nad tym, by się skupił i końcowe 10 minut współpracy wierzchowca z jeźdźcem. W kolejnych postach wrócę do opisywania naszej pracy nad nauką zrozumienia sygnałów przez Nałęcza, nad nauką poprawnego wykonywania przez niego poleceń i nad jego kondycją. Uważam, że nie mamy z tym większych problemów. Gdy ta praca jest treścią „rozmowy” Alicji i Nałęcza, nie ma problemu z porozumieniem w tej parze. Nałęcz jest bardzo inteligentny a Alicja ambitna, uparta, zawzięta (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i szybko uczy się, jak uczyć konia.

Naszym największym problemem jest to, by Nałęcz zaakceptował Alicję jako „przewodnika stada” (koń i jeździec tworzą maleńkie stado), by zaczął się na niej skupiać, gdy ja przestaję go kontrolować. Taki moment Nałęcz prędzej czy później wykorzystuje, by uciec od pracy i zrobić wszystko, by do niej nie wrócić. Pracujemy na zamkniętym padoku ale dość dużym. Jego wielkość daje większe szanse zwierzęciu na osiągniecie celu, niż jeźdźcowi. To Alicja wpadła na pomysł, by „przenieść się” z pracą na mniejszy czworobok. Ponieważ jednak takiego nie było, stworzyłam go rozciągając połączone ze sobą lonże. Na powstałym w ten sposób „kwadracie” para: Alicja – Nałęcz, odłączeni od lonży, rozpoczęli pracę nad ustaleniem hierarchii, nad zmianą myślenia wierzchowca, nad nauką Nałęcza skupiania się tylko na niej, nad nauką Alicji cierpliwości i bycia bardziej upartym niż podopieczny.

Zaczęłyśmy od uspokajania głowy Nałęcza, która jak wytrych szukała możliwości ucieczki w kierunku stajni. O co w tym chodzi? Wierzchowiec ten nauczył się kiedyś, że jeżeli jego sztywna szyja i siłująca się z człowiekiem głowa znajdzie możliwość, by wygrać „walkę”, to reszta ciała bez problemu może „podążyć za nimi” w dowolnie wybranym kierunku. W tej chwili, do utrzymania przy pracy tego wałaszka, nie używamy w ogóle siłowych sygnałów. Chcemy, by Nałęcz był posłuszny i prawidłowo wykonywał polecenia dzięki temu, że się skupia, że „zgadza się” na współpracę, że rozumie polecenia i wykonanie ich nie stanowi dla niego problemu. Przestawienie konia, niegdyś nieustannie siłującego się z jeźdźcem, na taką współpracę, na takie podejście do jeźdźca, na takie myślenie o tym, co wspólnie z opiekunem robią, jest bardzo trudne. Ten trening był jak wizyta u psychologa: musiałyśmy rozpocząć bardziej intensywną pracę nad zmianą psychiki zwierzęcia. I właśnie pokazanie Nałęczowi, iż jego głowa, „odczepiona” od lonży, nie powinna, jak na sygnał, reagować natychmiastowym szukaniem „awaryjnego wyjścia”, było naszym priorytetem na tym treningu. Dlaczego Nałęcz tak się zachowuje? Kiedyś kontrolowała tego wierzchowca siła i ból. By go od tego „uwolnić” i nauczyć innych relacji z człowiekiem, musiałam pomóc Alicji i pracując z ziemi przekazywać zwierzęciu, poprzez lonżę, polecenia nie pozwalające na ucieczkę od pracy. Widocznie Nałęcz potraktował to również jako czynnik kontrolujący go, a jego brak traktuje jak pretekst albo przyzwolenie do niesubordynacji.

Jak „zachowywała się” głowa Nałęcza, gdy para rozpoczęła pracę? Uniesiona wysoko na sztywnej szyi rozglądała się na lewo i prawo, wspomagając się zgięciem szyi. Jak już wcześniej pisałam, reszta ciała konia podąża wówczas za „przewodnią siłą” szyi i głowy i nie reaguje na żadne inne sygnały. Przy szyi i głowie wcielającej się w rolę „wytrychu”, oczy Nałęcza są „rozbiegane” i usilnie wypatrują czegoś, co pozwoli zwierzęciu spłoszyć się i tym samym zrealizować plan „ucieczki”.

Na czym polegała praca Alicji? Przede wszystkim uparcie i usilnie „prosiła” Nałęcza: „patrz przed siebie”. Podkreśliłam słowo „prosiła”, ponieważ w żaden sposób nie próbowała ona wyprostować szyi podopiecznego. Alicja nie używała długich i silnie ciągnących sygnałów. Prośby przekazywała poprzez, w miarę możliwości, delikatne, krótkie i powtarzane pociągnięcia za wodze. Nałęcz jest bardzo upartym koniem i potrafi bardzo silnie napiąć i usztywnić szyję, więc zdarzyło się ze dwa – trzy razy, że pociągnięcie Alicji za wodze musiało przypominać karcące upomnienie, wypowiedziane podniesionym głosem. Jest to z pewnością silniejszy sygnał ale nadal krótki, powtarzany i taki, który jest poleceniem i nie próbuje wyprostować szyi zwierzęcia za niego.

Wyobraźcie sobie sytuację w której osoba, z którą rozmawiacie, nie chce spojrzeć wam w oczy i odwraca głowę. By rozmówca nie uciekał ze wzrokiem, delikatnie obejmujecie dłońmi jego policzki w geście otulającym i delikatnie „namawiacie” jego głowę do utrzymania ustawienia na wprost waszej. Taką sytuację miała wyobrazić sobie Alicja, gdy Nałęcz, ulegając jej prośbom, wyprostował szyję. Wodze z podczepionym wędzidłem miały „zachowywać się” jak przedłużenie rąk Alicji, delikatnie przytrzymując „buzię rozmówcy” na wprost. Namówiłam też amazonkę, by wypowiadała na głos polecenia, o wykonanie których chciałaby poprosić swojego podopiecznego. Takie polecenia, które były na tym treningu priorytetem: „skup się”, „popatrz na wprost”, „uspokój się”, „wycisz się”, „nie napinaj szyi”, „nie kombinuj” i tym podobne. Taki „zabieg” poprawia refleks jeźdźca i dzięki temu odczytuje on dużo szybciej „pomysły” i „pytania” wierzchowca. Dzięki artykułowaniu próśb, człowiek dużo szybciej i dokładniej odpowiada na owe „pomysły i pytania” podopiecznego. Mówienie na głos poleceń sprawiło również, że ciało Alicji przybrało, na grzbiecie konia, bardziej pewną siebie postawę. Postawę nie znającą sprzeciwu i pokazującą, że nie odpuści, że wie do czego dąży, że jest pewna swoich racji i będzie bardziej uparta od Nałęcza. Miałyśmy wprawdzie, podczas treningu, jeden moment, gdy Alicja okazała zrezygnowanie ale szybko „pozbierała się”, opanowała nerwy i wróciłyśmy do pracy. Kombinacje Nałęcza mogą wytrącić z równowagi, uwierzcie.

Trochę to potrwało ale w stepie Nałęcz zaakceptował przywództwo Alicji, skupił się, rozluźnił i zaczął bezproblemowo pracować i prawidłowo wykonywać polecenia. Jednak każda zmiana pracy stawała się dla Nałęcza przyczynkiem do rozkojarzenia się i wznowienia „kombinacji”. Taką zmianą było zakłusowanie. Zmianę tempa Nałęcz zaczął natychmiast wykorzystywać do prób ucieczki przed pracą, wykorzystywać jako pretekst do uruchomienia sztywnej szyi i „szukającej” głowy. Mały obszar do pracy dał jednak Alicji przewagę. Chociaż jego „ulubione” nagłe zwroty i zmiany kierunku „wysadziły” raz Alicję z siodła. Zrezygnowałyśmy z dłuższych kłusów. Skupiłyśmy się na zakłusowaniu i natychmiastowym przejściu do stępa. Jednak nie chodziło o to, by koń natychmiast zareagował tylko, by zaczął dostawać sygnały „proszące” o przejście do stępa zaraz po przejściu do kłusa. Tak szybka zmiana polecenia „wymuszała” zwiększoną koncentrację u konia. Nie zależało nam, w tym ćwiczeniu, na szybkości reakcji wierzchowca, a na wykonaniu przez niego polecenia w rozluźnieniu i ze skupieniem. Zależało nam, by podopieczny przeszedł do stępa dlatego, że zrozumiał sygnały Alicji i „postanowił” prawidłowo na nie zareagować. Kilka pierwszych prób skończyło się niepowodzeniem. Nałęcz, owszem zmienił chód na stęp ale ze sztywną szyją i „rozglądającą się” w górze głową. Nie raz zmienił przy tym samowolnie kierunek. Alicja przykazywała mu wówczas pozostanie w stępie i już teraz szybko i skutecznie „namawiała” do skupienia, rozluźnienia i współpracy. Podczas przejść do kłusa nie istniał jakiś większy problem „techniczny”. Alicja pracowała prawidłowo a Nałęcz znał i rozumiał te jej sygnały. Potrzebny był nam upór Alicji, która powtarzał przejścia za każdym razem skupiając się na „opanowaniu” niepokornej szyi, głowy i oczu Nałęcza. Czyli, że podczas obu przejść: stęp – kłus i kłus – stęp bez przerwy pracowała dokładnie tak, jak opisałam to wcześniej, jak podczas stępa. Ostatnie 15 minut treningu to był nasz wspólny sukces. Nałęcz uspokoił się skupił i bez zarzutu wykonywał polecenia. Wykonywał oba przejścia, bez zwrotów i nawrotów, na ścieżce wyznaczonej przez Alicję, w reakcji na delikatne „proszące” sygnały. Niecała godzina pracy nad umysłem i psychiką konia i 15 minut idealnej współpracy z rozluźnioną szyją z pokorną głowa i spokojnymi, skierowanymi przed siebie oczami konia.

Alicja czasami z dużym zdziwieniem podchodzi do moich szkoleniowych pomysłów. „Niepokoi” ją długość czasu potrzebnego na „wychowanie” konia. Patrzy na mnie z niedowierzaniem kiedy chwalę ogromne postępy jej i Nałęcza i mówię, że za jakiś czas będą tworzyli zgrana parę. Dlatego powiedziałam jej ostatnio, iż mam wrażenie, że mi nie wierzy. Odpowiedziała, że mi wierzy ale nie wierzy w „Nałęcza” w jego pozytywną przemianę na współpracującego „partnera". Ten trening osłabił chyba trochę ten brak wiary. Mam taką nadzieje.  


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

NA "PATRONITE" - PASAŻ

NA "PATRONITE" - PASAŻ
Zastanawiasz się, dlaczego Twój koń ma problem z wykonaniem pasażu. Prosisz o pomoc lepszych od siebie jeźdźców albo instruktorów, jednak ich wysiłki idą na marne. Wydaje się być logicznym konieczność przytrzymania na wodzach konia do wykonania tej figury. Jednak jedynym efektem takiego działania wodzami oraz działania dosiadem, ostrogami i batem dla podtrzymania kłusa i nadania rytmu, jest zdecydowany bunt zwierzęcia. Zastanawiasz się co jest przyczyną. Należy ją znaleźć, żeby móc problem rozwiązać. I to jest kolejny problem: jak znaleźć ową przyczynę? Może wspólnie znajdziemy. Zapraszam do współpracy.

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA
Zastanawia mnie to czy takie " branie konia na kontakt" jest po prostu pół-paradą? Nie, to jak określiłaś „branie konia na kontakt”, to nie jest pół-parda. Na kontakcie powinno się pracować przez cały czas przebywania na końskim grzbiecie. Natomiast pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”.

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”
„Piszę z pytaniem,........ bardzo chciałabym poznać lepiej twój sposób szkolenia jeźdźców i koni, czy jest jakaś możliwość bym mogła....... uczestniczyć w prowadzonych przez Ciebie lekcjach ? Mam dwie chętne ręce do pomocy i jeśli jest jakaś możliwość bym mogła się czegoś nowego nauczyć to bardzo chętnie podejmę się takiej możliwości....” Jakiś czas temu odezwała się czytelniczka mojego bloga z takim właśnie pytaniem. Ale dopiero teraz „rozmowa” z nią natchnęła mnie do nowego pomysłu. Sposób pracy z wierzchowcami jaki propaguję dla wielu jeźdźców jest zupełną i często niezrozumiałą nowością. Jednak człowiek jest z natury ciekawskim „stworzeniem”. Myślę, że wśród jeźdźców, którzy trafiają na łamy mojego bloga jest wielu ciekawskich. Nie znaczy to, że od razu chcieliby zacząć trenować nowy sposób jazdy. Mam taką ofertę: proponuję chętnym dzień z „Pogotowiem jeździeckim”. Każdy mój dzień w stajni to praca z 4/5 końmi. Są to treningi m.in. dzieci na kucu, praca z końmi na lonży, praca wierzchem. Chętna osoba będzie mogła przyjrzeć się mojej pracy. Odpowiem na wszystkie pytania. Pokażę propagowany przeze mnie dosiad. Wskażę różnice w tym dosiadzie i dosiadzie jeźdźca, jeżeli zdecyduje się on wsiąść na wierzchowca. W zakładce: „współpraca” będę na bieżąco informowała o możliwych terminach takiej współpracy. Kontakt: pogotowie_jezdzieckie@wp.pl

Taka oto końska historia