czwartek, 4 grudnia 2014

Z JEŹDŹCEM NA GRZBIECIE


26 październik 2014
Jeżeli Ozzy podczas pracy z ręki, na sygnał od bacika nie reaguje, za to rwie się do kłusa z człowiekiem na grzbiecie, to niestety oznacza to, że ucieka od jeźdźca, a nie reaguje na łydkę. On ma nadzieję, że przyspieszając ucieknie od jeźdźca. Pracuj z ziemi nad kłusem, za to w siodle utrzymaj go w stępie. Inaczej będzie Ozzy zgadywał ruchy, zamiast uczyć się sygnałów. Mam wrażenie, że on przede wszystkim nie może zrozumieć konieczności skupienia się na człowieku i nawiązania z nim kontaktu. Tak wnioskuje z tego co piszesz ale mogę się mylić. Nie obserwuję go tak jak Ty. Wydaje mi się, że Ozzy próbuje głównie pozbyć się "intruza" albo "odbębnić robotę". Ale to nie jego wina. Nikt go wcześniej nie uczył skupiania się. Potrzebuje jednak dużo czasu, Waszej cierpliwości, zrozumienia i konsekwencji. Czy potrafisz, siedząc w siodle, zwalniać tempo konia i go zatrzymywać nie używając wodzy jako hamulca? Pozdrawiam.

Olga

26 październik 2014
Cześć, Znów muszę się z Tobą zgodzić (pewnie dlatego, że masz rację ;)) Ozzy okazuje niezadowolenie już w momencie wsiadania - rzuca głową i się wierci. Myślę, żeby dziś wsiąść na niego i nie ruszać, tylko poczekać aż się uspokoi i wtedy zsiąść i na chwilę i dać mu spokój. Znów wsiąść i poczekać aż się uspokoi, w końcu zsiąść. Czy to dobry pomysł? Odnośnie uciekania od jeźdźca - kiedy konik do nas przyjechał, przyjmował jeźdźca i nie protestował. Nie wiem, co takiego zrobiliśmy, że po kilku dniach się zbuntował, ale wszystko zaczęło się od tego, że kiedy byliśmy w terenie zatrzymywał się z własnej woli i rozglądał. Uznaliśmy, że poznaje nowy teren i powinien się rozejrzeć. On najwyraźniej uznał, że to on decyduje kiedy idzie, a kiedy się zatrzymuje. Potem, po samowolnym zatrzymaniu, nie byliśmy w stanie sprowokować go do ruchu "do przodu". I tak to wyglądało. Od tego momentu zaczął być niespokojny już przy wsiadaniu. Jeśli chodzi o zwalnianie tempa konia należy działać mocniejszym dosiadem i odchyleniem się do tyłu, czy mam rację? Ja dodaje jeszcze pomoc głosową - hooł..., która ma za zadanie obniżenie energii. Czy jest jeszcze jakiś dodatkowy sposób działania? Mam problem co robić, kiedy on wymusza kierunek, bo po prostu mu na to nie pozwalam i to się odbywa z pomocą wodzy. Powinnam działać nimi i odpuszczać? Znów działać i odpuszczać? Z kolei Nugat przyjmuje jeźdźca podczas wsiadania bez problemu. Wszystko jest OK, jeśli idzie za Ozzym. Nugat nie przyspiesza, idzie we wszystkich chodach. Chcąc jechać w innym kierunku, hucułek zaczyna opuszczać głowę i uderzać kilkukrotnie przednią nogą. Co wtedy robić? Pozdrawiam. 
Ania

27 październik 2014
Poniedziałek: dziś nie mieliśmy zbyt wiele czasu na pracę z końmi, ale zrobiliśmy to, o czym wspomniałam rano. Osiodłaliśmy osiołka, tzn. Ozzy'ego . Nie złościł się. Pochwaliliśmy. Następnie położyłam ręce na siodle i oparłam się o nie. Bez reakcji. Znów pochwaliliśmy. Z drugiej strony konika podobnie. Potem włożyłam nogę w strzemię i znów obciążyłam. Ozzy nie reagował. To samo zrobiłam z drugiej strony. Pochwaliłam za spokój. Następnie wsiadłam. Konik jak stał, tak nie drgnął ani na centymetr. Radośnie pochwaliłam i zeszłam z niego. I jeszcze raz pochwaliłam. Potem wsiadłam na dłużej i z udziałem Darka przeszliśmy kilka kroków. Ozzy nie okazał niezadowolenia. Zeszłam, pochwaliłam i szybko rozsiodłałam hucułka. Chyba mały sukces, prawda? Najbardziej cieszę się, że oba koniki ewidentnie przybrały na wadze, nikt nie powiedziałby o nich, że są chude Po drugie Ozzy nie złościł się przy wsiadaniu i przebywaniu jeźdźca w siodle. Huuurrra!!!! Pozdrawiam i dziękuję za Twoje rady - dzięki nim odzyskuję nadzieję na dogadanie się z konikami


27 październik 2014
Po kolei. Nie zrobiliście nic złego, co mogłoby sprowokować Ozzy'ego do buntu przy jeździe. Pamiętasz, pisałam już , że konie są jak książki, ze sposobu w jaki się zachowują, jak reagują na wysiłki człowieka można wyczytać ich przeszłość. Głównie tą związaną z relacjami z ludźmi. Ludzie, którzy zajeżdżali koniki, mając na to dwa miesiące, musieli stosować jakieś środki przymusu. W dwa miesiące nie można konia nauczyć relacji z człowiekiem, opartej na dialogu. Bardzo bym chciała, żebyś nie traktowała tej wypowiedzi jako krytyki tych osób. Nie przyjęłabym zlecenia: "proszę zajeździć dwa koniki w dwa miesiące". Jest to nie możliwe w sposób, w jaki pracuję z końmi. Gdy koniki trafiły do Was, były przez chwilę posłuszne, mając w pamięci owe środki przymusu. Ponieważ Wy ich nie stosowaliście, koniki szybko nauczyły się, że nie mają się czego bać. Ponieważ bodźcem do pracy i posłuszeństwa był wcześniej, strach, więc teraz przestały być posłuszne. Piszesz, że Ozzy zatrzymywał się w terenie z własnej woli. Podejrzewam, że robił to już wcześniej u swoich nauczycieli i to był ten moment, w którym używali środka przymusu. Ozzy zatrzymując się z Wami, czekał na Waszą reakcję, wyczuwał Was. Nie było przymusu, więc mógł sobie pozwolić na samowolkę. Nie sądzę jednak, żebyście chcieli zmuszać te koniki do pracy przy pomocy siły. Teraz musicie nauczyć je współpracy i wspólnego rozumienia się.

Pomysł ze wsiadaniem, zsiadaniem, chwaleniem Ozzy’ego po prawidłowej reakcji jest bardzo dobry. Sama widzisz, że przynosi dobre efekty.

Jeśli chodzi o zwalnianie bez użycia wodzy jako hamulca, to pomoc głosowa jest ok. Gdy chodzi o resztę, to spróbuj zrobić tak. Zamiast wciskać pośladki mocniej w siodło, spróbuj je odciążyć. Wyobraź sobie, że wstydzisz się swojego ciężaru. Chcesz, żeby konik myślał, że jesteś lżejsza. Konie prawidłowo wykonują polecenia, gdy ich ciało jest krótkie, z mięśniami pleców prężącymi się w górę. Wciskając biodra w grzbiet konia, nie namawiasz go do tego prężenia. Nie mówiąc o tym, że wciskane w siodło biodra jeźdźca działają, jak wałek do ciasta i „rozciągają” ciało konia. Nie odchylaj się do tyłu tylko pręż ciało w górę, jakbyś czubkiem głowy, bez wstawania z siodła, chciała dotknąć sufitu, który jest tuż nad tobą. Będziesz dzięki temu rozciągała mięśnie swoich pleców i je wzmacniała. Będziesz miała postawę osoby nie znoszącej sprzeciwu, pewnej siebie, upartej i doskonale wiedzącej do czego dąży. Mięsień brzucha, znajdujący się mniej więcej dwa palce pod pępkiem, wciągnij i przyklej do kręgosłupa. Nie podciągaj przy tym klatki piersiowej i płuc w górę i oddychaj. Sygnałem zwalniającym, albo zatrzymującym, powinny być coraz wolniej huśtające albo zatrzymujące się Twoje biodra. Potrzebne jest jednak do Waszej (Twojej i konia) współpracy skupienie podopiecznego. Sygnałami skupiającymi powinny być pociągnięcia za wodze, krótkie, powtarzane i charyzmatyczne. Wyobraź sobie, że chcesz, by jakieś dziecko siedziało Tobie na kolanach. A ono ciągle się z nich zrywa, by uciec. Ty łapiesz je za ramiona i dość gwałtownie ponownie sadzasz. Nie chcesz trzymać na siłę tego dziecka na kolanach. Chcesz wyegzekwować, by wreszcie zdecydowało się na nich posiedzieć, aż nie skończycie jakieś wspólnej pracy np. czesania włosów. Takie sygnały wodzami: „siadaj na kolana”(przy wyżej opisanej postawie ciała) są sygnałami skupiającymi. Gdy tylko poczujesz, że konik ucieka (z kolan), czyli jest nieposłuszny, powtarzasz je, aż nie zareaguje pozytywnie. Te sygnały skupiające powinny być również elementem pracy przy wskazywaniu kierunku jazdy. Łączysz je wówczas z sygnałami zewnętrznej łydki. Chcesz jechać np. w lewo to „mówisz”: „siadaj na kolana”, a pukającą prawą łydka za popręgiem: „kręć w lewo”. Poproś na początek Darka, by ustawiał się jako punkt do którego chcesz dojechać. Wymyśl trasę, a Darek niech będzie na niej punktem przesuwającym się i będącym zawsze parę kroków przed Wami. Siedząc na koniu wyobraź sobie, że chcesz dojść do tego punktu na własnych nogach, wówczas ustawisz prawidłowo swoje ciało, które będzie dla podopiecznego wyznacznikiem kierunku. Im grzeczniej będzie reagował konik, tym większą róbcie odległość między Darkiem a Wami. W kolejnym etapie wystarczy taki punkt na trasie wyobrazić sobie.
Olga


czwartek, 20 listopada 2014

POWRACAJĄCY BUNT BIRKI


Dawno nie pisałam o Leszku i jego klaczy-Birce. Przez ten czas para ta zrobiła ogromne postępy. Leszek ma zdecydowanie lepszą pozycję w siodle. Prawidłowo ułożone nogi dają mu stabilną podstawę do utrzymania w równowadze całego ciała. Od początku naszej pracy, prawidłowe ułożenie nóg było dla Leszka mniejszym problemem, niż wyprostowanie, „naciąganie” w górę torsu. Nastawiony na walkę ze swoim wierzchowcem, miał on ciało spięte i przykurczone w ramionach oraz w okolicach żołądka (zob.
PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Dzięki temu, że Leszek nauczył się utrzymywać równowagę na wyraźnie opartych o podłoże-strzemiona nogach, reszta ciała zaczęła stopniowo rozluźniać się. Ogromny wpływ na „wyluzowanie się” Leszka miało to, że Birka z treningu na trening coraz bardziej się wyciszała, skupiała na jeźdźcu i odpowiadała na jego polecenia, zamiast z nimi walczyć. „Namówiony” do współpracy wierzchowiec coraz rzadziej przyjmował postawę gotową do walki, co umożliwiło Leszkowi rozluźnienie ramion, rozkurczenie „ściśniętego” żołądka oraz przyjęcie wyprostowanej i aktywnej postawy torsu. Para ta, na tyle zaczęła się „dogadywać”, że mogą pracować bez „ograniczeń terytorialnych” (pierwszy post). Możemy prowadzić jazdy na całym otwartym placu treningowym, a Leszek „zaliczył” ze swoją podopieczną już kilka samodzielnych spacerów w teren. Zachowanie klaczy w terenie znam tylko z opowieści Leszka. Wynika z nich, że zwierzę podczas całej trasy „znajduje” parę punktów na niej, w których „postanawia” zbuntować się i postawić na swoim. W tych miejscach zaczyna się swoista walka między parą i powrót złych nawyków u każdego z nich. Bunt i walka zdarzają się w momencie, gdy klacz spodziewa się sygnału prowadzącego w stronę „domu”. Problem polega na tym, że klacz zaczyna walkę wówczas, gdy sygnały nie prowadzą w oczekiwana stronę, ale również wówczas, gdy tam prowadzą. „Poproszona” sygnałami o obranie kierunku sugerującego powrót ze spaceru, Birka próbuje narzucić własne tempo, w którym chciałaby dotrzeć do stajni. Tempo zdecydowanie zbyt szybkie dla jeźdźca. Leszek łapie wówczas za wodze, zaciąga je i trzyma. Klacz zaczyna walczyć z wodzami, zadziera głowę, usztywnia szyję i blokuje możliwość jej zgięcia. Przy tych przytrzymanych wodzach, jeździec próbuje pukającymi łydkami zapanować nad ciałem konia, które rozpycha się i ucieka na boki, a gdy to nie skutkuje, zwierzę zaczyna się cofać. Takie walczące ruchy Birki są na tyle rozpaczliwe i zdeterminowane, że ona sama nie panuje nad chwiejącym się własnym ciałem i grożą upadkiem pary. Nawet, gdy klacz uspokoi na chwilę swoje bojowe zapędy, Leszkowi trudno zdecydować się na odpuszczenie wodzy, ponieważ Birka natychmiast wykorzysta sytuację, by pogalopować do stajni. Trzymając więc wodze i pracując łydkami, by wymusić jednak ruch konia do przodu, Leszek doprowadza do sytuacji, w której klacz zaczyna caplować. Birka, mając z przodu boleśnie uciskające wędzidło, a po bokach łydki, które na pewno kiedyś uzbrajane były w ostrogi (co mocno utkwiło w jej pamięci), może tylko „odświeżyć” stare nawyki i walczyć. Błędne koło.

Taki koń jak Birka, próbujący narzucić swój pomysł na jazdę i swój punkt widzenia na tempo marszu, musi nauczyć się respektować sygnał „wysyłany” przez jeźdźca, mówiący: „nie”, „nie wolno”. Na tak zbuntowanym zwierzęciu, w kryzysowych sytuacjach najpierw należy wyraźnie zażądać od niego, by czegoś nie robił, zanim mu „powie się”, co ma robić dalej. W przypadku Birki informacja musi brzmieć: „nie przyspieszaj, nie wyrywaj się do przodu”, „nie szarp za wodze szukając zaczepki”. Sygnały te, to krótkie, powtarzane, ale bardzo mocne szarpnięcia wodzami. Jednak najważniejsze przy tych sygnałach są momenty oddania rąk do przodu, po szarpnięciu i przed jego powtórzeniem. Te przerwy z oddanymi wodzami, to czas dla konia, by przemyślał znaczenie polecenia i podjął decyzję, czy być mu posłusznym. Jest to czas dla jeźdźca, podczas którego powinien wyczuć czy zwierzę zamierza nadal walczyć, czy jednak postanowił nawiązać „dialog” z opiekunem. Ten czas jest informacją od jeźdźca mówiącą: „próbuję Ci zaufać. Zaufać, że podejmiesz właściwą decyzję i nie podejmiesz następnej próby wdrażania samowolnych decyzji”. Zbuntowany (jak i nie zbuntowany) koń posłucha sygnału i wykona polecenie podczas takich właśnie przerw między sygnałami, bo to jest czas na jego odpowiedź, bo wówczas dajecie mu szansę na udzielenie odpowiedzi. Z nieustannie zaciągniętymi wodzami, zadającymi koniowi ból, takiej szansy mu nie dacie. Tak „naprowadzony” na właściwa drogę koń, gotowy jest do zrozumienia, przyswojenia i wykonania innych poleceń przekazywanych przez jeźdźca.

Leszek musiał wykrzesać z siebie sporo samozaparcia i zaufania, że takie działanie przyniesie efekt, by odpuszczać wodze. Nie działał łydkami, nie blokował bocznych ucieczek Birki, ani jej cofania. Nie odpowiadał zaciąganiem wodzy na usztywnioną szyję i podniesioną głowę klaczy. Nie pozwolił na to, by udało jej się „zahaczyć” mordą o którakolwiek z wodzy. Powtarzał uparcie szarpnięcia wodzami, odpuszczał i czekał. Powtarzał szarpnięcia, gdy wyczuwał u klaczy chęć ponowienia niebezpiecznych ruchów. Gdy klacz „zdziwiona” brakiem woli walki jeźdźca wyciszała się i zatrzymywała, Leszek podejmował próby „poprowadzenia” klaczy we właściwym kierunku pod swoje „dyktando”. Kiedy klacz po takiej „sesji” „podejmowała” słuszną decyzję o zaniechaniu kolejnych prób buntu, prowadzenie jej dalej delikatnymi i subtelnymi pomocami, nie sprawiało Leszkowi żadnych trudności. Nie oznacza to jednak, że Birka od czasu do czasu nie buntuje się ponownie. Jednak Leszek, wiedząc jak w takich sytuacjach z nią „rozmawiać”, nie dopuszcza do rozbudzania złych nawyków opartych na nieustannej walce.



piątek, 7 listopada 2014

SPORO PROBLEMÓW



22 października 2014 
Cześć, Wróciliśmy właśnie od koników (trenuję je razem z moim partnerem). Dzisiejsze obserwacje. Nugat. Zastosowałam technikę pukania bacikiem w tylną nogę i zadziałało! Konik szedł krok w krok obok mnie. Nie przyspieszał, ani nie zwalniał, linka była praktycznie luźna Twoja rada sprawdziła się w 100% Bardzo dziękuję Udało mi się nawet nakłonić go do kłusa. Gorzej ma się z lonżowaniem. Tu klapa. Ale o tym za chwilę. Ozzy. Tu też jest progres. Dawał się prowadzić, praktycznie nie stawał. Nie udało się go jednak nakłonić do kłusa. Nie lubi, kiedy przyprowadza się go do miejsca, które kojarzy z siodłaniem i tam zaczyna się irytować. Czy należy w tym miejscu robić z nim może coś, co zacznie kojarzyć pozytywnie? Teraz parę słów o lonżowaniu. Zaczęliśmy od Ozzy'ego. Początkowo szedł leniwym kłusem. Potem zaczął stawać. Cmokała, popędzałam bacikiem, ale Ozzy zaczął obracać się do mnie przodem i nie dawał mi podejść tak, żeby umożliwić lonżowanie. Pilnował, żeby być przodem do mnie. Z Nugatem poszło trochę lepiej, ale bardzo ciągnął lonżę, czyli tak jakby chciał jak najbardziej się ode mnie odsunąć. On też stawał na wprost mnie i uparcie do mnie podchodził. Starałam się stawać w okolicach "godziny 4", czyli ciut za zadem mniej więcej, ale koniki jakoś nie rozumiały moich intencji. Po ćwiczeniach zabraliśmy je na uwiązach na pobliską łąkę na popas. Szły dość ładnie. Pogoda na szczęście dziś nas oszczędziła i nie padało. Może i jutro nie będzie źle i będziemy pracować dalej. Pozdrawiam ciepło. Ania

Pomyliłam się - Ozzy podczas lonżowania szedł leniwym STĘPEM oczywiście, a nie kłusem



22 października 2014
Nie śpieszcie się. Jeżeli konie stawiają jakiś opór (ale nie taki fizyczny), dajcie im trochę czasu. Jeżeli Ozzy nie chce kłusować, dajcie mu nabrać kondycji w energicznym stępie. Stawiajcie, w pracy z wałaszkami,”małe kroczki”. Niech Ozzy, gdy da się namówić już na zakłusowanie, przebiegnie na początek dwa-trzy kroki i przejdzie do stępa. Wydaje mi się, że nie ma sensu zmieniać miejsca siodłania. Ozzy nie lubi siodła, a nie tego miejsca. Zrób inaczej. Zrób tak, by przestał źle siodło kojarzyć. Po pracy bez siodła, osiodłaj go w tym samym miejscu co zawsze i zaraz zdejmij siodło. Daj nagrodę. Gdy przestanie złościć się na samo siodłanie, przejdź z osiodłanym Ozzy'im parę kroków i wróć na miejsce, żeby go rozsiodłać. Pracuj, wprowadzając co jakiś czas niewielkie zmiany, aż dojdziecie do etapu, gdy bez złości konik przepracuje cały trening z siodłem na jego grzbiecie. Potem "dodajcie” jeźdźca. Też bardzo stopniowo. Niech jeździec na początek wsiądzie i zaraz zsiądzie. I znowu, gdy Ozzy odpowie pozytywnie, bez złości na jeźdźca, zacznijcie chodzenie z jeźdźcem. Najpierw dwa-trzy kroki, potem jeździec zsiada i zdejmuje siodło. Tempo pracy, długość kolejnych etapów i stopień trudności jaki chcesz na danym treningu zafundować Ozzy'emu, musisz intuicyjnie dobrać sama. Jak będzie Ci się wydawało, że nie idzie najlepiej, cofnij się znowu na chwilę, o krok.

Teraz, jeśli chodzi o lonżę, to nie dziwię się takiej reakcji wałaszków. One nie rozumieją Twoich sygnałów, nie wiedzą, że chcesz by biegały wokół Ciebie. A ponieważ nie boją się ani Ciebie, ani bata, nie uciekają od niego i chcą do Ciebie podejść. Często, właśnie bazując na strachu koni przed batem, ludzie "uczą" ich biegania w kółko. Musicie nauczyć je zrozumieć lonżę, pracując we dwójkę, razem z partnerem. Jedno z Was stoi na środku jako lonżujący, druga osoba chodzi w kółko razem z koniem. Cała zabawa polega na zgraniu Waszych sygnałów. Jeżeli osoba idąca z koniem podgania go bacikiem, to w tym samym czasie osoba lonżująca musi dać sygnał podganiający batem do lonżowania. Poziome machnięcia, które w ogóle nie muszą konia dotknąć. Jeżeli sygnałem głosowym "prosisz" konia o zatrzymanie, partner musi dać znać zwierzęciu, lekko podszarpując wodze. Uczcie je zatrzymywać się na kole. Zmianę kierunku róbcie podchodząc do konia. Jeżeli przy zmianie kierunku będziecie oczekiwać od zwierzęcia wejścia do środka i podchodzenia do lonżującego, spotęgujecie już istniejący problem.

Przy Nugacie trzeba dodać dwa sygnały: lonżą albo osoba idąca koło niego-wodzami, krótkie szarpnięcia, których "treścią" powinna być informacja: "nie ciągnij" . Do tego bacikiem ujeżdżeniowy trzeba klepnąć go w zad "mówiąc" mu w ten sposób: "przestaw trochę zad na zewnątrz". Osoba lonżująca musi w tym czasie machnąć batem tak, jakby chciała jego zad odgonić. Osoba lonżująca powinna też patrzeć na tą część ciała konia, której dotyczy sygnał. Koń podczas pracy nie zawsze chodzi równo, Wyobraź sobie, że przód konia to lokomotywa, a tył wagonik. Powinny one jechać po tym samym torze, żeby wszystko grało. U Nugata lokomotywa jedzie po zewnętrznym torze, a wagonik po wewnętrznym. To powoduje, że zwierzę nie ma równowagi. Wisząc na lonży, "ratuje" się przed "wykolejeniem". Sygnały, które opisałam, mają "uświadomić" "pociągowi", że musi przestawić lokomotywę i wagonik na wspólny środkowy tor. Olga

23 października 2014
Czwartek: Dziś ćwiczyliśmy krótko, bo straszny ziąb. Nugatek chodzi już ładnie w moim rytmie, na sygnał kłusuje przy mnie. Ozzy na razie chodzi posłusznie i nie zatrzymuje się, ale nie udało się jeszcze z nim zakłusować. Wszystko przed nami! Prowokowaliśmy je także do cofania za pomocą delikatnych ruchów linki - Nugatek od razu załapał. Udało się także w drugą stronę. Kiedy odsuwałam się od niego i zachęcałam, żeby przychodził, robił to od razu. Ozzy trochę oporniej - przychodził do mnie, ale gorzej z cofaniem.

24 października 2014
Piątek: Nugat idzie świetnie, na sygnał rusza w kłus. Ozzy idzie bardzo dobrze, raz nawet poszedł w kłus, za co został pochwalony i potem już nie chciał. Dziś idziemy z nimi na nowe pastwisko, bo żarłoki jedzą jak szalone. Miłego dnia!

25 października 2014
Sobota: dziś zaprowadziliśmy hucułki na nowe pastwisko. Popasły się kilka godzin i brzuchy konkretnie im urosły Obserwacje koników: Nugatek w ręku chodzi w trzech chodach , Ozzy stępem chodzi ładnie, z kłusem marnie, Chodziliśmy dziś z Ozzym na lonży z towarzyszem przy mordce i grzecznie chodził - oczywiście stępem. Pozdrawiam ciepło!

26 października 2014
Cześć, Dzisiaj zrobiłam eksperyment. Na początku zrobiliśmy dwa kółka w stępie w ręku. Potem założyliśmy siodło i dwa kółka w ręku. Zdjęliśmy siodło i puściliśmy go na 10 minut wolno. Potemi wsiadłam na osiodłanego Ozzyego. Nie był zachwycony i trochę się buntował. Bardzo trudno było go utrzymać w stępie, rwał się do kłusa. Rzucał głową i chciał decydować dokąd pójdzie. Stawiałam na swoim i raz stanął dęba (ale niegroźnie) i raz, czy dwa "walnął z zadu" (też bez przekonania). Były momenty spokojne, ale generalnie zachwytu nie było. Okazuje się, że kłusuje bez problemu i nie widać oznak problemów z oddychaniem. Zdecydowanie nie podoba mu się jeździec na grzbiecie, ot co. Sukcesem jest to, że praktycznie się nie zatrzymywał i nie zapierał. Chodził na delikatną łydkę. I raczej rwał do przodu. Z oboma pracowaliśmy też na lonży z osobą dodatkowo idącą koło konika. Tu przyjdzie jeszcze popracować. Jutro spróbuję nagrać coś próbę zakłusowania z ziemi. Z jeźdźcem, tak jak mówiłam, nie ma problemu Pozdrawiam ciepło. 

Ania


26 października 2014
Jeżeli Ozzy podczas pracy z ręki, na sygnał od bacika nie reaguje, za to rwie się do kłusa z człowiekiem na grzbiecie, to niestety oznacza to, że ucieka od jeźdźca, a nie reaguje na łydkę. On ma nadzieję, że przyspieszając ucieknie od jeźdźca. Pracuj z ziemi nad kłusem, za to w siodle utrzymaj go w stępie. Inaczej będzie Ozzy zgadywał ruchy, zamiast uczyć się sygnałów. Mam wrażenie, że on przede wszystkim nie może zrozumieć konieczności skupienia się na człowieku i nawiązania z nim kontaktu. Tak wnioskuje z tego co piszesz ale mogę się mylić. Nie obserwuję go tak jak Ty. Wydaje mi się, że Ozzy próbuje głównie pozbyć się "intruza" albo "odbębnić robotę". Ale to nie jego wina. Nikt go wcześniej nie uczył skupiania się. Potrzebuje jednak dużo czasu, Waszej cierpliwości, zrozumienia i konsekwencji. Jak możesz to nagraj też zakłusowanie z jeźdźcem. Czy potrafisz, siedząc w siodle, zwalniać tempo konia i go zatrzymywać nie używając wodzy jako hamulca? Pozdrawiam
Olga


sobota, 1 listopada 2014

PIERWSZE ĆWICZENIA Z ZIEMI


Przeczytaj: "Dwa wałaszki"

21 października 2014
Cześć. Przeczytałam twój list z wielkim zainteresowaniem. Kiedy to czytam, wszystko wydaje się takie proste i logiczne, ale sama bym na to nie wpadła. Właśnie idziemy do koni i będziemy wdrażać ćwiczenia w życie. Wczoraj uczyliśmy je dotyku i ustępowania na nacisk. Wszystko przebiegało bardzo spokojnie. Prowadziliśmy je po terenie, na którym ustawiliśmy pachołki i ćwiczyliśmy podążanie za nami. Mieliśmy problem z utrzymaniem rytmu, o czym pisałaś. Nie używaliśmy bacika, ale teraz wiem, jak to zrobić prawidłowo. Z uwagą przeczytam artykuły, które mi poleciłaś. Do usłyszenia! 
Ania

21 października 2014
Pamiętaj, że można być łagodnym, ale konsekwentnym i stanowczym. Jedno z drugim można bardzo zgrabnie połączyć. I kolejna rzecz bardzo ważna: koń nie powinien chodzić za Tobą tylko obok. Nie popracujesz z ziemi ze zwierzęciem "ciągnącym się" za Tobą. Nie nadasz rytmu, nie wskażesz dokładnej ścieżki, po której ma się poruszać, nie wyczujesz jego krzywizn ciała i prób rozpychania się. Do tego, koń idący obok Ciebie, będzie lepiej pracował pod siodłem. I znowu posłużę się moim postem: KOŃ PRZED JEŹDŹCEM


Następna ważna sprawa. Koń nie powinien reagować na nacisk i ustępować od niego. Z czasem wpoi sobie, że nie musi się wysilać i stawiać samodzielnie kroki, bo Ty uciskają go próbujesz go przesunąć albo wręcz przesuwasz. Przy tym zwierzę odruchowo zacznie napierać spiętymi mięśniami, a potem całym ciałem na uciskający go „sygnał’. Im trudniejsze będzie miał wierzchowiec zadanie, tym bardziej zacznie się opierać i nauczy się walczyć z naciskiem. Wyobraź sobie, że ktoś nieustannie uciska Cię pięścią np.: w brzuch, chcąc byś się cofnęła. Kiedy ucisk zacznie Cię irytować, napniesz mięśnie brzucha, żeby nacisk był mniej bolesny. Potem zaczniesz napierać na pięść i przesuwać się do przodu, mając nadzieję zwalczyć nacisk. Koń powinien ustępować od sygnału-prośby i przesunąć się w odpowiedzi na nią. Powinien zareagować w zasadzie w momencie, gdy przestał sygnał działać. Powinien przesunąć się, bo go zrozumiał i jest chętny, by Cię posłuchać. Te sygnały powinny (tak jak pisałam) przypominać podszczypywanie. Tylko żeby konik zrozumiał, że nie chodzi o przyspieszenie, pukający w jego bok bacik powinien działać w konfiguracji z lekkimi sygnałami dawanymi wodzami, mówiącymi: "nie przyspieszaj". (zob. RUCH W BOK KONIA-USTAWIENIE Z ZIEMI, JAK PRACOWAĆ Z EVITĄ Z ZIEMI
Olga


21 października 2014
Dziś ćwiczyliśmy z wałaszkami chodzenie. Ozzy (ten stający osiołek ;)) dobrze zareagował na punktujący bacik. Z kolei Nugatek, który jest teoretycznie mniej uparty, bardzo spowalnia tempo (każe się ciągnąć) i mam wrażenie, że przy użyciu bacika raczej się cofa i staje, niż przyspiesza. Może robiłam coś źle. Na sam koniec poszliśmy na pastwisko i trochę je popaśliśmy. Następnie moja córka wsiadła na Nugatka i wtedy zdecydowanie przyspieszył, kiedy go prowadziłam. Miałam z kolei problemy z powstrzymaniem tempa, ale było zdecydowanie łatwiej, niż przy próbie przyspieszenia bez niej. Potem Emilka wsiadła na Ozzy’iego, który z kolei szedł z jeźdźcem dużo oporniej. Będziemy pracować dalej i dawać znać o postępach. Mam jeszcze pytanie: Co jeśli konik zaczyna się ewidentnie złościć podczas ćwiczenia i kopać przednią nogą i rzucać łebkiem? Nie przerywać go, czy przeciwnie, najpierw go wyciszyć i dopiero wtedy kontynuować? Próby kontynuowania ćwiczenia powodowały narastanie złości konia. 
Ania


21 października 2014
Jeśli chodzi o ćwiczenia, to Ozzy intuicyjnie odpowiedział dobrze na bacik, albo się domyślił. Tak, czy siak należała mu się nagroda. Zadziała wówczas pozytywne kojarzenie, dzięki niemu szybko nauczy się znaczenia sygnału. Oba jeszcze nie rozumieją tego znaczenia, a Nugatek jest widocznie typem, który musi coś zrozumieć, żeby prawidłowo i pozytywnie odpowiedzieć. Spróbuj pukać bacikiem w jego tylną nogę w momencie, w którym powinien zrobić tą nogą krok. Nagrodź po zrobieniu kroku. Jak zacznie bez oporu stawiać kroki i nie będzie złościł się na sygnał, przenieś pukanie bacikiem na zad, a potem na bok konia tam, gdzie powinna działać łydka. Potrzeba trochę czasu, by zrozumiały sens sygnału. Pomyśl, że uczysz je od podstaw języka obcego. Musicie często powtarzać "słówka".

Jeżeli Nugatek przyspieszył, gdy córka wsiadła, to znaczy, że ucieka od jeźdźca. Nie do końca go akceptuje na grzbiecie. Musisz nadal pracować nad zwalnianiem tempa. Wyciszajcie go głosem, głaskaniem, nagrodami. Gdy zwolni na tyle, że przez jakiś czas nie będzie chciał przyspieszyć, nie będzie ciągnął Cię za wodze, będzie trzymał równe tempo marszu, zatrzymaj i niech Emilka zejdzie. Zejście jeźdźca z grzbietu, będzie nagrodą za prawidłową reakcję. Jeżeli Ozzy zwalnia z jeźdźcem, może to oznaczać, że odruchowo robi pod jeźdźcem mocno wklęśnięty grzbiet. Nawet, gdy jeździec jest lekki. Ten wklęśnięty grzbiet jest jak "kaczy kuper" u ludzi. Plecy zaczynają boleć i utrudnia to chodzenie. Tu bardzo potrzebny jest stojący w strzemionach jeździec, by odciążać grzbiet. Nie wymagaj od niego też przyspieszenia tempa, tylko wydłużenia kroku tylnymi nogami. To pomoże mu uczyć się prężyć grzbiet w górę (zob.
ZABAWA W PROSTOKĄTY)
Olga

22 października 2014
Znalazłam we wcześniejszym Twoim wpisie, To Ozzy się złości, gdy wsiada jeździec. Gdyby złościł się przy wprowadzaniu nowych ćwiczeń, w reakcji na nowe sygnały, wystarczyłaby Twoja konsekwencja w nauczaniu i nagrody. Ozzy byłby wówczas prawdopodobnie po prostu uparciuchem. Jeżeli złości się, bo ma jeźdźca na grzbiecie, to próbuje Tobie coś powiedzieć. Coś jest nie tak. Coś mu nie pasuje i przeszkadza. Możesz zacząć od sprawdzenia czy siodło go nie ugniata i dobrze leży. Może być za ciasne, albo za luźne. Może zaciągasz trochę za mocno popręg. (zob. RZĄD KOŃSKI) Nie sądzę, po tym co piszesz, żeby winne było ogłowie. Jednak, ponieważ to właśnie Ozzy zwalnia tempo chodu, gdy wsiada Kamilka, to jestem prawie pewna, że bolą go plecy. Tak, jak już pisałam, Ozzy robi odruchowo mocno wklęsłe plecy przy jeźdźcu na grzbiecie. Nie umie sam sobie z tym poradzić, więc się złości. Do tych ćwiczeń, które Ci wcześniej opisałam (jazda na stojąco, wydłużanie kroku) dodaj delikatne pukanie bacikiem głęboko pod brzuchem konia. I to podczas marszu, nawet ze stojącym jeźdźcem. Wyciszanie zwierzęcia niewiele da. On potrzebuje konkretnej wskazówki, sygnału, co i jak ma poprawić. Pukanie pod brzuchem będzie mu sugerowało: „wciągnij brzuch”, a tym samym wypchnie w górę plecy. Nie może przy tym przyspieszać. Jeżeli przyspieszy, to nie wciągnie brzucha. Będzie to też oznaczało, że szuranie po brzuchu odbierać będzie właśnie jako polecenie: ”przyspiesz". Jak długo wałaszki były zajeżdżane?
Olga


22 października 2014
W przypadku Ozzy'ego może być wiele przyczyn jego zachowań, tak jak piszesz. Ma mocno wystający kłąb i w ogóle kręgosłup. Zakładaliśmy mu dwa różne siodła i nie widziałam różnicy w jego reakcji. Może w ogóle jeszcze nie odbudował się, bo tak jak pisałam na początku, kupiliśmy je dość wychudzone. Ozzy nadal nie jest grubaskiem. Patrząc na niego od tyłu, wystają mu kości miednicy, przez co wygląda trochę jak krówka. Nugat od początku był w lepszej formie. Mam też wrażenie, że ma mocniejszą klatkę piersiową i mocniejszy zad. Trudno powiedzieć, ile pracowano z końmi w Bieszczadach - były tam ponad 2 miesiące, ale nie umiem powiedzieć, ile z tego czasu trwała praca nad nimi. To ludzie kochający konie i sądzę, że zrobili tyle, ile wg nich było wystarczające. Sądzę, że to nasze reakcje - zbytnia łagodność i brak konsekwencji mogły spowodować problemy z nimi. Bieszczadzcy koniarze od początku informowali nas, że praca z tymi konikami nie należy do najłatwiejszych. Kupiłam te koniki i cieszę się z nich - poświęcimy im tyle czasu, ile będzie trzeba. To, że zostały zajeżdżone w późnym wieku też nie jest na pewno bez znaczenia. Pozdrawiam. 
Ania

22 października 2014
Jeżeli Ozzy to taki chudziak i wystaje mu kręgosłup, to na pewno ma słabe mięśnie grzbietu. Żeby je wzmocnić, musi je rozciągać. Czyli podstawa to grzbiet w górę, ale też zachęcajcie go do "wydłużania' szyi. Powinien ją mocno ciągnąć w przód, przed siebie. Na razie jeszcze nie w dół. Na to przyjdzie pora. I potrzebny jest czas, dużo czasu. Pytam o zajeżdżanie, o czas jaki im poświęcono tylko po to, by jak najlepiej zorientować się w sytuacji. Nie mam wątpliwości, że wybraliście do tego ludzi kochających konie. Mając więcej czasu, na pewno włożyliby więcej pracy w koniki. Na ich zachowanie ma wpływ wszystko co się wokół nich działo i dzieje. Dlatego jestem dociekliwa. Im więcej wiem, tym bardziej będę mogła pomóc. 
Olga

CDN


środa, 22 października 2014

DWA WAŁASZKI


Początek historii



19 października 2014 
Cześć. W tegoroczne wakacje kupiliśmy koniki huculskie - 9 i 10 letnie. Nie były wcześniej ujeżdżone. Właściwie odkupiliśmy je od kobiety, która wygłodziła je, pozostawiała je bez wody do picia. Na terenie, na którym mieszkały nie było cienia. Chcieliśmy je stamtąd czym prędzej zabrać, Początkowo koniki głównie paśliśmy, żeby doszły do jako takiej formy. Koniki mieszkały do tej pory w Bieszczadach i tam zostały zajeżdżone w naturalu. Ci, którzy z nimi pracowali sygnalizowali, że mają z nimi trochę problemów - jeden nie bardzo chciał chodzić w prawo, oba są ze sobą bardzo związane, bo pochodzą od jednej matki i całe życie stały i chodziły razem, więc rozłączanie ich przysparza problemów. Koniki przyjechały do nas w zeszłym tygodniu. Pierwsze dwa dni oswajaliśmy je z terenem (mają u nas ponad hektar terenu, trawa, woda, siano pod dostatkiem. Siodłanie przebiega bez problemów, wsiadanie też. Początkowo jeździliśmy po terenie, na którym stały i jakoś szło. Trzeciego dnia pojechaliśmy w teren i przez jakiś czas nie było problemów, chociaż koniki starały się wymuszać własny kierunek jazdy. Podczas powrotu jeden z nich - Ozzy stanął jak wryty i nie chciał dalej iść. Udało się go w końcu namówić na powrót. Niestety w kolejnych dniach problem tylko się pogłębiał. Mamy nawet problem na ziemi. Konik zapiera się i nie chce iść. Na koniu stosowałam pomoce (spinanie pośladków, potem łydek, następnie wzmacnianie energii i klepanie linką po moich ramionach) i przeszedł kilka kroków. Dziś, zgodnie z książką Monty'ego Robertsa zrobiłam "warkocz z chwostem" i wymachiwałam nim. Konik stał i nie ruszył ani na krok. Cofanie mi się udawało. Do przodu zupełnie bez reakcji. Chcieliśmy przeprowadzić join up, ale warunki mamy kiepskie - wszędzie trawa i konie myślą raczej o jej jedzeniu, wokół dużo ruchu i trudno o skupienie koni. Ozzy w ogóle nie reaguje na rzucaną linkę, rozłożone ręce itp. Po prostu spokojnie się pasie. Czy mogłabyś mi cokolwiek poradzić, Jak z nim pracować? Jakie błędy mogę robić? Może on po prostu nie ma do mnie szacunku? Będę wdzięczna za jakąkolwiek pomoc. Pozdrawiam serdecznie. 
Ania

19 października 2014
Cześć Ania. Masz dość twardy "orzech do zgryzienia". Nie da się wychować tych koników "na raz". To będzie dość długi proces. Tym bardziej, że mają koniki już swoje lata i na pewno bardzo głęboko zakodowane przyzwyczajenia. Napisz mi proszę w jakiej stajni teraz mieszkają koniki? Są w stajni tylko one, czy jest więcej koni? Rozumiem, że próbowałaś brać do pracy koniki osobno i się nie udało ich rozdzielić? Miejsce do pracy masz tylko trawiaste? Ozzy to wałach? A drugi konik? Może Cię pocieszy fakt, że koniki stały się nieposłuszne w momencie, kiedy zaakceptowały nowe miejsce jako swój dom. Na początku niepewność czym jest nowe miejsce i strach przed nieznanym nie pozwolił im "pokazać różek". 
Olga Drzymała


19 października 2014
Nasze konie zostały ujeżdżone i jak to określały osoby je ujeżdżające nadają się już pod rekreację. Koniki nie mieszkają w stajni - mają duże zadaszenie obite deskami z trzech stron. Mogą swobodnie do niego wchodzić i wychodzić, kiedy zechcą. Koniki są tylko dwa i są to wałaszki. Drugi konik - Nugatek - niechętnie odchodzi od Ozzy'ego. Staramy się je rozdzielać, chociaż na chwilę, odchodzić z nim na uwiązie. Kiedy traci Ozzy'ego z oczu denerwuje się i za wszelką cenę próbuje się do niego dostać. Nie ma co ukrywać. Moje doświadczenie z końmi nie jest największe, ale mam do nich cierpliwość i nie tracę panowania w trudnych chwilach. Nie używamy palcatów, ani żadnej przemocy. Dziś po południu zmieniliśmy nieco taktykę. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Założyliśmy mu tylko ogłowie i spokojnie prowadziliśmy po terenie. Po jakimś czasie założyliśmy mu siodło i znów prowadziliśmy. Następnie na konika wsiadł jeździec. Konik początkowo rzucał głową i okazywał niezadowolenie. Spokojnie poczekaliśmy, aż się wyciszy. Potem znów prowadziłam Ozzy'ego z jeźdźcem na grzbiecie. Kiedy chodził już spokojnie i się rozluźnił, skończyliśmy ćwiczenia i go pochwaliliśmy. Sama nie wiem, czy to dobra taktyka, czy wręcz przeciwnie. Starałam się wykluczyć jego złoszczenie się, bo ewidentnie je okazuje. Tupie nogą, kładzie uszy, rzuca głową. Podczas dzisiejszych ćwiczeń też były momenty jego spięcia, ale też więcej spokoju. Pozdrawiam serdecznie. 
Ania


20 października 2014
Z tym chodzeniem to bardzo dobry pomysł. Musisz do tych koników podejść, jak do młodych koni. Z tego co piszesz wynika, że osoba zajeżdżająca wałaszki nauczyła je tylko przyjąć siodło i jeźdźca. Nie reagują na sygnały, bo nie rozumieją ich znaczenia. Nikt ich tego nie nauczył. Nie rozumieją też, po co człowiek wsiada im na grzbiet. Stąd złość. Potęguje ją fakt, że koniki nie są fizycznie przygotowane do pracy. Osoba zajeżdżająca nie postarała się o nabudowanie ich mięśni, dzięki którym mogłyby swobodnie nieść jeźdźca. To długotrwały proces, tak jak i budowanie kondycji. Wiem, że hucuły to silne koniki, ale każdy organizm, ludzki czy koński musi być przygotowany do wysiłku fizycznego, jakikolwiek on by nie był. Nawet, jeżeli to tylko jeżdżenie w teren. Wyobraź sobie, że silny, wielki facet postanawia podnosić ciężary. Rekreacyjnie. Nie dasz mu od razu sztangi. Będzie potrzebował miesięcy ćwiczeń bez niej, żeby wzmocnić mięśnie, wyrobić kondycję, by w końcu podnieść sztangę. I to też nie od razu z pełnym ciężarem. Nie unikaj bacika. Przyzwyczajaj je do niego. Bacik będzie potrzebny jako przedłużenie Twojej ręki. Tą "ręką" będziesz wskazywać miejsca na ich ciałach, gdzie będą działać pomoce. Będziesz nim uczyła znaczenia sygnałów pracując z ziemi. Ręka człowieka jest za krótka. Pracuj z bacikiem ujeżdżeniowym. To pomoc w pracy. Wiem, że niektórzy używają go jako narzędzie do bicia i karania. To ma być pomoc prawidłowo i rozsądnie używana . A jak się zachowują wałaszki przy czyszczeniu i siodłaniu? Podają kopyta? Nie walczą przy ubieraniu wędzidła? Przywiązujesz je na jeden uwiąz do czyszczenia? 
Olga


20 października 2014
Przy czyszczeniu Nugatek jest spokojny, daje nogi. Ozzy, czyli ten uparciuszek, daje się czyścić, ale nogi wyrwa. Można odnieść wrażenie, że ma problemy z równowagą. Zakładanie ogłowia nie jest problemem, chociaż trochę mielą wędzidło, ale z dnia na dzień coraz mniej. Koniki przywiązuję na jeden uwiąz do czyszczenia. Koleżanka poleciła mi 7 gier Parelliego. W listopadzie w naszych okolicach będzie spotkanie instruktorem PNH. Chcemy tam pojechać, jako wolni słuchacze. 
Ania


20 października 2014
Nie znam 7 gier, nigdy nie poznałam tego pomysłu na pracę z koniem, nie było mi to potrzebne, więc nie mogę polecić i ani nie polecać. Myślę, że warto przypatrzeć się takim pomysłom, gdy człowiek wdraża się dopiero w pracę wychowawczą koni. Daleka jestem jednak od tworzenia przepisów na taką pracę, a nawet sama nazwa (7 gier) trąci przepisem. Każde zwierzę reaguje na „wysiłki” człowieka inaczej. To trochę tak, jakby wychowywać wszystkie dzieci według jednego przepisu. Nie da się. Dlatego, jeżeli spodoba Ci się nasza „współpraca”, relacje z pracy z każdym Twoim podopiecznym z osobna, będą bardzo ważne. W swojej korespondencji będę się też podpierać postami z mojego bloga, żeby nie pisać drugi raz tego samego. Zacznę od czyszczenia kopyt. Ważne, żeby oba wałaszki podawały same kopytka do czyszczenia. Taka relacja stawia Cię od razu na wyższym szczebelku hierarchii. Nie mogą koniki, przy podnoszeniu nóg, stawiać oporu. Tylne nogi powinnaś czyścić, gdy są odciągnięte do tyłu, oparte na Twojej nodze. Nie podciągaj tylnych nóg koni zbyt wysoko (przynajmniej na początku), to burzy równowagę. (zob. RÓWNOWAGA KONIA PRZY CZYSZCZENIU KOPYT)
Oba te wałaszki tworzą małe stado. Ciebie jeszcze do niego nie „zaprosiły” i nie zrobią tego same z siebie. Tolerują Cię, ale póki nie staniesz się ich przewodnikiem, zawsze będą dla siebie najważniejsze i rozdzielone nie skupią się na pracy. Będą się nawoływały i robiły wszystko, by wrócić do siebie. Powinnaś je nauczyć, że czasami będą się rozdzielać. Żeby to zaakceptowały, muszą nabrać pewności, że zawsze do siebie wrócą. Wbrew pozorom trudniejsza zaprawa czeka tego wierzchowca, który akurat zostaje w stajni. Spróbuj zorganizować pracę z nimi tak, by ten, który nie pracuje mógł być zamykany w stajni. Z drugim odchodź na krótkim odcinku i wracaj. Daj im się powąchać, przywitać. Odcinki zwiększaj. Potem dobrze byłoby krążyć po kole usytuowanym w takim miejscu, by pracujący konik „ginął” na moment z oczu tego w stajni (np. za ścianą stajni) i zaraz się pojawiał. Potem kółko „oddalaj”, tak by „koledzy” słyszeli się tylko. Będziesz mogła odejść z jednym dużo dalej, gdy pewne powrotu do siebie przestaną się nawoływać, „wyrywać” do siebie i każdy ze spokojem skupi się, w momencie rozłąki, na sobie. Twojej intuicji zostawiam decyzję, kiedy należy zrobić kolejny krok. Jeżeli po jego zrobieniu coś się wyraźnie popsuje, powinnaś wrócić do poprzedniego etapu. Pracuj z końmi zawsze na granicy tego co już umiecie, a tego czego się dopiero uczycie, jak również na granicy Waszych możliwości fizycznych i kondycyjnych. Nie przekraczaj zbyt gwałtownie tych granic.

Teraz a propos ich kondycji i możliwości fizycznych. Konie, obojętnie jakie, potrzebują około dwóch lat pracy na nabudowanie mięśni, które pozwalają swobodnie nieść jeźdźca. Nie oznacza to jednak, że nie należy na nie wsiadać. Każdy trening powinien jednak łączyć pracę z ziemi i w siodle. Różne są proporcje czasu poświęconego na jazdę i np. pracę na lonży. Na początku ¾ czasu to praca z ziemi, reszta to jazda w siodle. Na początku najlepiej w samym stępie. W miarę jak rośnie kondycja konia, proporcje czasowe się zmieniają na korzyść jazdy wierzchem.

Połącz chodzenie z nimi (to co już zaczęłaś) z nauką separowania ich na czas treningu. Uważam, że podczas pracy, bardzo ważne jest nagradzanie konia. Smakołyk (wystarczy kawałek suchego chleba) w kieszeni, dawany za poprawnie wykonane polecenie, wzbudzi zainteresowanie konika tym, co razem robicie. Najważniejsze dla Ciebie jest wspinanie się na wyższy szczebelek hierarchii. Człowiek zaczyna bez siłowo i bezboleśnie dla zwierzaka, panować nad nim, kiedy konsekwentnie nadaje rytm i tempo marszu. Gdy więc razem maszerujecie, powinnaś „mieć w głowie” metronom. Wystukuj sobie w myślach rytm, albo mów wierszyk („proszę państwa, oto miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś…”itd.) Cała zabawa polega na tym, że gdy konik zwalnia, Ty musisz utrzymać rytm wierszyka w głowie i podgonić bacikiem „towarzysza, by podjął rytm Twoich kroków, które stawiasz pod rytm wierszyka. Gdy konik Cię wyprzedza „prosisz”, by zwolnił delikatnymi szarpnięciami za wodze (krótkie i powtarzane). Dobrze dołączyć do tego klepnięcia bacikiem w pierś konika. Sygnały bacikiem powinny przypominać zwierzęciu delikatne, przyjazne podszczypywanie. Nie może on od tych sygnałów nerwowo uciekać. Twoja „siła” to konsekwencja i musisz być bardziej uparta niż zwierzę. Tak długo dawaj sygnał, aż nie poczujesz reakcji. Przekonasz się, że ćwiczenie z utrzymaniem rytmu nie jest proste. Człowiek podświadomie zwalnia, albo przyspiesza rytm wierszyka dopasowując do kroków konia, a to błąd. Wierzchowiec „spycha” Cię w ten sposób na jeszcze niższy szczebelek hierarchii.

Dobrze byłoby, gdyby osoba na grzbiecie konika jeździła na razie stojąc w strzemionach. Co jakiś czas niech delikatnie przysiada, jak na potłuczone szkło. Gdy konik zacznie się denerwować, trzeba znowu wstać. Mieleniem wędzidła na razie się nie przejmuj. Próbują je wypluć, nie wiedząc jak je ułożyć w buzi. To potrwa. Nie powinny jednak rzucać głową. Próbują powiedzieć wówczas, że coś jest nie tak. Pamiętaj, że jeździectwo to dialog. Konie bardzo dużo mówią. Jeżeli jest z ich strony brak reakcji na sygnały, to one wówczas „pytają”: Ania mogę tego nie zrobić?”, albo; „Ania ja tego nie rozumiem”. Jeżeli koniki nie będą reagowały na bacik, opiszę Ci ćwiczenia, które na niego uczulą i pozwolą zrozumieć znaczenie pukania nim. CDN

Przeczytaj proszę: "Przepychanka"
 i "Problemy klaczy o imieniu Drobina" oraz "Diego". Posty te, powinny trochę pomóc Tobie w początkowej pracy.

CDN


piątek, 25 lipca 2014

BIRKA I CAPLOWANIE


Ostatni post, jaki opublikowałam w „Pogotowiu jeździeckim”, był na temat caplowania koni. O tym jak oduczyć zwierzę tego fatalnego nawyku. Jak pracować z wierzchowcem, by nie skracał kroku, gdy nie radzi sobie z wykonaniem poleconego zadania. By nie unikał cięższej i bardziej wydajnej pracy w stępie i nie przechodził samowolnie w kłus. Postanowiłam poruszyć ten problem, ponieważ razem z Leszkiem zmagamy się z nim, pracując z Birką. Capluje ona przede wszystkim wówczas, gdy schodzi z niewielkiej nawet górki. Nie potrafi zejść z niej stawiając długie spokojne kroki. Nie potrafi „przysiąść” wówczas na zadzie i „utrzymać tam większości swojego ciężaru”. Wyobraźcie sobie, że koń jest wypełniony piaskiem. Żeby mógł on swobodnie pracować w każdym terenie, konieczne jest równomierne rozłożenie tego piasku na każdą jego kończynę. Im trudniejsze zadanie ma zwierzę do wykonania, tym więcej piasku powinno się znaleźć w tylnych kończynach. Jednak zawsze po równo na lewej i prawej stronie zwierzęcia. By utrzymać gros piasku w tylnej części, koń musi maszerować tylnymi kończynami jak najgłębiej pod swoją kłodą. Dzięki temu obniży nieco zad. Będzie to wszystko możliwe, gdy wierzchowiec będzie stawiał tylnymi nogami długie, energiczne kroki. (zob. JAZDA Z GÓRKI). Gdy Birka schodzi z górki „większość piasku przesypuje jej się na przód ciała”. Tracąc w ten sposób równowagę, klacz zwiększa tempo do kłusa, by ratować się przed upadkiem. Była ona na pewno w takich sytuacjach zatrzymywana poprzez zaciągnięte wodze. Mimo, że Leszek nie pracuje w ten sposób wodzami, Birka na pamięć przybiera postawę do walki z rękami człowieka. Zadziera wysoko głowę i usztywnia szyję. Za wszelką cenę próbuje zahaczyć się mordą przynajmniej o jedną wodzę. Zaczyna caplować, by zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo w przepychance z jeźdźcem. Oprócz sygnałów ciałem i biodrami, „proszących” Birkę o stawianie długich kroków, Leszek nie może dopuścić do owego zahaczenia się klaczy mordą o wodzę. Nie może sobie pozwolić na „kontakt” z podopieczną przypominający przeciąganie liny. Szybkimi i krótkimi szarpnięciami daje klaczy znak, że nie chce z nią walczyć na wodzach. Gdy koń zrozumie informację, opuszcza głowę i szyję, chowając się za wędzidłem. Leszek stara się wówczas utrzymać obie w identycznym napięciu. Bez względu na to, co się dzieje z szyją klaczy, przytrzymuje wodze tak, jakby lekko naciągał bardzo delikatną gumkę. Nie używa ich, gdy chce poprosić klacz o zwolnienie tempa. Robi to wyłącznie z dosiadu, czyli pracując ciałem (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"). Chcemy nauczyć Birkę, że z tym jeźdźcem na grzbiecie nie musi obawiać się wędzidła, wodzy i ludzkich rąk. Chcemy oduczyć ją walki na wodzach. Nie jest to wszystko łatwe. Birka im bardziej jest zmęczona, tym częściej capluje. Jest to wówczas „ucieczka” słabego jej zadu przed ciężką pracą. Głęboko zakodowane, złe nawyki klaczy, bardzo często się ponownie pojawiają. Utrudniają one jeźdźcowi panowanie nad swoimi ciałem i odruchami. Leszek ma duży problem, by nie zablokować swoich bioder, gdy klacz zaczyna caplować, by pozostawić je rozluźnianymi, sugerując w ten sposób podopiecznej rozluźnienie swoich bioder. Luźne biodra jeźdźca to także „polecenie” dla konia powrotu do marszu opartego na długich, spokojnych krokach. Trudne do opanowania przez jeźdźca jest zapanowanie i wyregulowanie ruchu swoich bioder. Gdy koń zaczyna stawiać drobne i szybkie kroczki poprzedzające caplowanie, Leszek podąża ciałem, huśtając się w ich takt. Huśta biodrami coraz szybciej i na coraz „krótszym odcinku”. Nieprawdą jest, że jeździec powinien dopasować się do ruchu konia. To wierzchowiec powinien iść w rytm narzucony przez człowieka. W stępie, galopie i kłusie ćwiczebnym, nasze łydki „proszą” zwierzę: „huśtaj moimi biodrami”, ale to te biodra mówią w jakim tempie i rytmie chcą się poruszać. Dzięki temu egzekwujemy od podopiecznego wydłużenie albo skrócenie kroku. Podczas kłusa anglezowanego łydki jeźdźca „proszą” konia „podrzucaj mnie” ale regulując tempo wstawania i przysiadania w siodło, nadajemy rytm końskim krokom. Dlatego, gdy „pojazd” zaczyna przyspieszać, biodra jeźdźca nie powinny dać się ponieść. Pomaga w tym wyobraźnia, w której można „wystukiwać” sobie rytm. Pomagają myśli: „ja nie jadę szybciej”, „ja zostaję póki nie powrócisz do wcześniejszego rytmu”. Pomoce skupiające - szybkie i krótkie sygnały wodzami, sugerujące klepnięcie zwierzę w pierś, ułatwią jeźdźcowi utrzymanie równego rytmu bioder albo ponowne wyregulowanie go.


piątek, 4 lipca 2014

BIRKA


Birka to drobna, niewysoka i niemłoda już klacz. Jej właściciel i opiekun pracuje z nią od dwóch lat. Od niedawna pomagam im w tej wspólnej pracy. Parę razy wspominałam o nich w swoich postach (bez użycia ich imion). Leszek nie jest doświadczonym jeźdźcem, a zmagania z Birką nie są łatwą sprawą, więc postanowiłam zacząć o tym pisać. Oczywiście uzyskałam na to zgodę Leszka.

Przytoczę wam fragmenty moich postów dotyczące tej pary:

„Wyszarpywanie wodzy”
„Mam nowego znajomego, który jest właścicielem bardzo sympatycznej klaczy z takim właśnie problemem. Szukając sposobu, by ulżyć końskiemu pyskowi, zakłada do jazdy bezwędzidłowe hackamore. „To rodzaj końskiego kiełzna, mylony z rodzajem wędzidła. Jest ono przeznaczone dla koni, które nie tolerują wędzidła lub koni z problemami zębowymi. Zakłada się je na nos konia i za pomocą dźwigni wywiera nacisk na to miejsce. Im dłuższa dźwignia, tym hackamore mocniejsze i należy uważać, gdyż przy mocnym szarpnięciu można złamać koniowi kość nosową. Najczęściej używane do skoków i westernu”-Wikipedia. Jego podopieczna jest koniem z rodzaju: „rozpędzam się i zasuwam bez ograniczeń”. Hackamore miało dać znajomemu poczucie panowania nad tempem konia. Zdając sobie jednak sprawę, że takim kiełznem można zrobić zwierzęciu krzywdę, jeździ nie przekraczając swoich jeździeckich umiejętności, by nie musieć używać siły przy pracy wodzami. Uczy też siebie i swoją klacz nowego sposobu współpracy i porozumienia, opartego na „mowie ciała”. Uczy się prowadzić podopieczną przy pomocy dosiadu (zob.
GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, ANGLEZOWANIE, BIODRA JEŹDŹCA, WODZE Z WYOBRAŹNI), ciężaru swojego ciała (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH, JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM, CIĘŻKA OPONA) pracy łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI, UCZUCIE STEROWANIA ZADEM) i mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA) Daje to szansę powrotu do pracy z wędzidłem, które moim zdaniem pozwala na wprowadzenie większej ilości „słów-sygnałów” niż hackamore. Ono uniemożliwia bowiem przekazywanie prośby koniowi otwartą wodzą. A takie działanie nią jest potrzebne, by nauczyć zwierzę rozluźniania szyi, zginania jej bez stawiania oporu i by nauczyć konia prawidłowej reakcji na wewnętrzna łydkę. Poza tym zastosowanie hackamore u tej klaczy nie przyniosło oczekiwanego efektu i mimo braku wędzidła w pysku nadal rzuca ona głową i wyszarpuje wodze.”

„Niechciane konie”
„Mam również znajomego, który kupił bardzo skrzywdzoną i w związku z tym bardzo zbuntowaną klacz. Przechodziła ona z rąk do rąk, bo nikt sobie z nią nie radził, żeby w końcu „wylądować” w oborze. Znajomy „wyciągnął” ją stamtąd, wyleczył poranione ciało i zaczął pracę nad uspokojeniem i wyciszeniem klaczy. Poświęcił dziesiątki godzin na przekonywanie podopiecznej, że przy czyszczeniu nic jej nie grozi. Przemierzył dziesiątki kilometrów obok konia na wspólnych spacerach, budując więź i zaufanie. Jednak spory nawet zasób książkowej wiedzy i intuicji nie wystarczy do pracy z takim koniem.”

„Pukanie do drzwi”
„Pomagam znajomemu dogadać się ze swoją klaczą, która ma na stałe „zaryglowane” drzwi i dotknięcie ich nawet delikatną, płaską dłonią wywołuje u niej paniczną agresję. Nie wiem czy zwierzę kiedykolwiek się otworzyło, bo wygląda na to, że wcześniej energicznie idącą do przodu klacz, ograniczano od przodu czarną wodzą, a gdy w geście obronnym przestała iść do przodu, dobijano się do niej za pomocą ostróg. Ale być może kiedyś otworzyła przed kimś drzwi i poczuła wówczas tylko i wyłącznie ból. Nie wiem jaka była przyczyna, wiem tylko, że teraz mamy trudne zadanie do wykonania, zanim jeździec będzie mógł do jej drzwi zapukać. Najpierw musimy przekonać zwierzę, że nasz dotyk nie zrobi mu krzywdy. Podczas jazdy znajomy zaczyna delikatnie dotykać łydkami boków konia (nie puka, nie ciśnie, nie masuje), sygnalizując wcześniej, by nie próbowała się rozpędzać i uciekać przed nim. Na razie jest to tylko prośba: „spróbuj przestać się tego dotyku bać”. Czasami idę obok nich i dotykam ręką klacz po bokach jej kłody, próbując równocześnie głosem uspokoić zwierzę, wodzami rozluźnić momentalnie spinająca się nerwowo szyję i razem z jeźdźcem nie dopuszczamy do zmiany tempa chodu konia na szybszy.”



Te krótkie opisy dają pewien obraz sytuacji i trudności, jakie sprawia Birka. Jedno jest pewne: Leszek nauczył swoją podopieczną, że bywają już w jej życiu sytuacje, w których może czuć się bezpieczna. Podejrzewam, że kiedyś nie miała takich chwil zbyt wiele. Dlatego „trzyma się ona kurczowo” tych sytuacji i bezpiecznych miejsc. Nie mam jednak na myśli jej boksu, czy padoku z „kumplem” u boku. Bez kumpla to nie jest już takie samo miejsce. Chociaż na pewno są one dla niej najważniejsze. Mówię na przykład o wyprawie na spacer. W tej chwili jest on możliwy tylko i wyłącznie z opiekunem idącym obok. Z jeźdźcem na grzbiecie czuje się ona bezpiecznie tylko na placu treningowym i to z jednej tylko jego strony. Tak, jakby wiedziała, że na tym fragmencie placu szukamy sposobu, by porozumieć się z nią, bez zadawania jej bólu. Każda niewielka nawet zmiana miejsca pracy powoduje, że klacz wpada w panikę i rozpaczliwie szuka sposobu dotarcia do bezpiecznej przystani, albo sposobu pozbycia się jeźdźca. Tę ostatnią reakcję wywołują również nowo wprowadzone pomoce, albo ćwiczenia. Mam wrażenie, że Birka boi się, że każda zmiana i nowość mogą oznaczać powrót do siłowych, zadających ból metod pracy. Wprowadzając do pracy nowe elementy, zawsze na samym początku musimy przekonać Birkę, że nie są one „groźne”. Jest to bardzo trudne zadanie przy zwierzęciu, które zachowuje się jak spanikowana osoba nie dająca namówić się na wyjście z małego, bezpiecznego pomieszczenia. Gdy uda nam się przekonać Birkę, że ciągle jest bezpieczna, bardzo szybko uczy się znaczenia nowego sygnału i chętnie na niego w pozytywny sposób „odpowiada”. Zaczyna być wówczas skupiona i nie unika pracy. Większym problemem jest poszerzanie obszaru pracy. Staramy się nie przekraczać zbyt mocno granicy, by budować jej zaufanie do człowieka. Dużym już wyzwaniem jest objechać cały plac treningowy, namawiając równocześnie Birkę, by nie próbowała szukać sposobu na powrót do starych nawyków, czyli „walki” z pasażerem poprzez wodze i szarpanie na boki ciałem. Pokazanie jej, że porozumienie z jeźdźcem, jakiego nauczyła się na kółku, może znakomicie funkcjonować na prostych, przy przemierzaniu większego obszaru.

piątek, 13 czerwca 2014

"WYCISZONA" DROBINA



Drobinę, w którymś momencie naszej pracy, przestawiłam z pasa do lonżowania na siodło. Klacz, oczywiście przy jego zakładaniu, zrobiła się trochę nerwowa. Kojarzyła je z człowiekiem na grzbiecie i z bólem grzbietu. Pas do lonżowania znała na tyle, że czuła się już z nim „bezpieczna”. Gwarantował jej pracę z człowiekiem będącym na ziemi obok niej. Przy „ubieraniu” pasa była spokojna. Bez problemów pozwalała już mi założyć ogłowie, co na samym początku poprzedzane było walką z moimi rękoma. Podopieczna zadzierała wówczas maksymalnie głowę, szarpiąc nią równocześnie w górę albo na boki. Przy siodłaniu, problem z zakładaniem ogłowia powrócił. Musiałam przekonać kobyłkę, że z siodłem na grzbiecie też jej nic nie grozi. Kontynuowałam więc pracę na gumowych wypinaczach trójkątnych, lonżując ją i pracując z ziemi. Drobina wyciszyła się od razu na pierwszej „lekcji” z siodłem, widząc i czując, że sposób pracy z nią nie zmienił się. Nerwowej jej reakcji spodziewałam się przy markowaniu wsiadania, ale ku mojemu zdziwieniu klacz stała bez ruchu, spokojna, z postawą wyrażającą: „ok, pozwalam ci wsiąść”. Wspięłam się na strzemieniu i zeszłam w dół bez najmniejszego problemu, bez jakiejkolwiek jej reakcji. Oczywiście Drobina została nagrodzona i by niczego nie zrobić zbyt szybko, odłożyłam wsiadanie w siodło na następny trening. Sam proces wsiadania przebiegł bez zarzutów, ale jak tylko znalazłam się na jej grzbiecie, Drobina zaczęła bardzo gwałtownie wyszarpywać mi wodze z rąk. Faktem jest, że nie próbowała przy tym ruszyć natychmiast do przodu (jak to zazwyczaj bywało), ale energiczne ruszanie szyją i głową zaburzało jej równowagę, którą próbowała odzyskać drepcząc na boki. Moja postawa na jej grzbiecie wyrażała polecenie: stój w miejscu”. Biodrami sugerowałam, że nie chcę, by klacz je rozhuśtała. Mięśnie brzucha „przyklejone” do kręgosłupa (zob. POŁYKANIE JABŁKA), wraz z mięśniami pleców, które napinały wyobrażone wodze przerzucone przez plecy (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI), nie pozwalały Drobinie ruszyć do przodu (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"). Nie jest łatwo utrzymać prawidłowy dosiad przy jej szarpaniu. Po każdym szarpnięciu podnosiłam jej głowę do góry, wyciągając maksymalnie ręce do przodu i lekko szarpiąc za wodze. Gdy podniesie głowę staram się skrócić wodze, bez użycia siły i bez ciągnięcia jej za mordę, za to zapierając się mięśniami brzucha, gotowa na kolejne szarpnięcie Drobiny (zob. PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Cała zabawa” polega na tym, by „udowodnić” jej, że jestem bardziej uparta od niej i tak długo będę podnosiła jej głowę, aż „zgodzi się” ją utrzymać u góry. Gdy dochodziłyśmy do porozumienia i mogłam przytrzymać krótkie wodze przez określony czas, nagradzałam podopieczną i z niej schodziłam. Powtarzałam te ćwiczenia przez kilka treningów, po dwa, trzy razy w ciągu każdego z nich. Na obecną chwilę wsiadam na jej grzbiet bez najmniejszego sprzeciwu z jej strony. Mogę spokojnie usiąść w siodło, przygotować się do jazdy, skrócić wodze, a ona czeka ze spokojnym wzrokiem i rozluźnionym ciałem. Jutro ruszamy.

Drobina zaskoczyła mnie pozytywnie podczas jazd, rzucając głową rzadziej i słabiej, niż się spodziewałam. Zdarzały się nawet dłuższe chwile, gdy trzymając spokojnie głowę i szyję, ciągnęła mnie lekko, poprzez wodze, za czwarte palce moich dłoni (zob.
"USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA). Jednak im bardziej klacz była zmęczona, tym częstsze były jej szarpnięcia głową. Za każdym razem Drobina „napotykała” moje rozluźnione elastyczne ręce. Przy każdym szarpnięciu moje stawy: łokciowe i ramienne, „pozwalały” podopiecznej na wyciągnięcie moich górnych kończyn do przodu, które chwile później wracały jak sprężyny do poprzedniej pozycji (zob. WYSZARPYWANIE WODZY). Nie zależało mi bowiem na przytrzymaniu głowy Drobiny w jednej pozycji. Moim celem było utrzymanie delikatnego, ale zawsze równego i stałego naprężenia wodzy. Dzięki temu wędzidło w pysku klaczy miało ciągle tą samą pozycję. Nigdy nie było zbyt mocno zaciągnięte, albo zbyt mocno wypuszczone. Blokadą dla szarpiącej głowy zwierzęcia była moja postawa (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, PRZYKURCZONE CIAŁ JEŹDŹCA) i pracujące mięśnie brzucha. Spodziewając się takiego zachowania podopiecznej, stałam w strzemionach tak, jakbym stała na brzegu urwiska, nie pozwalając, by szarpnięcia za ręce „ściągnęły mnie w dół”. Stojąc mocno i pewnie pełnymi stopami, zapierając się ciałem wyznaczałam Drobinie granice szarpnięć. Większym problemem podczas pierwszych treningów w siodle okazało się namówienie Drobiny do aktywnego pójścia do przodu. Koń, który wcześniej pod innymi jeźdźcami przyjmował takie tempo, jakby wiecznie coś gonił, poproszony o aktywny, pchający ruch tylnymi nogami (zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ, ZABAWA W PROSTOKĄTY), okazał się wierzchowcem, którego trzeba by pchać, bo brak mu sił i kondycji. Gdy, pracując intensywnie łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI, PUKANIE DO DRZWI), udawało mi się namówić Drobinę na rytmiczny marsz długimi krokami, okazywało się, że klacz jest bardzo wygodnym, elastycznym wierzchowcem, a co najważniejsze: spokojniej niesie wówczas głowę. Przy krótkich kroczkach, sztywnych stawach biodrowych ma się wrażenie, że zwierzę nie zgina podczas marszu stawów w kończynach, że „chowa się za jeźdźca” zamiast „iść przed nim” (zob. KOŃ PRZED JEŹDŹCEM). Współpraca staje się wówczas trudniejsza, koń zadziera głowę do góry, a sztywne mięśnie kłody nie pozwalają zwierzęciu na właściwie zrozumienie poleceń dawanych łydkami przez jeźdźca.

Właścicielką Drobiny jest znajoma, która uległa rok temu wypadkowi (zob.
KU PRZESTRODZE). Po długim leczeniu i rehabilitacji, we wtorek 10 czerwca, pierwszy raz, po przymusowej przerwie, jeździła na swojej klaczy. Podczas wsiadania Drobina bardzo starała się grzecznie stać. Ponieważ jej opiekunka długo i powoli „wdrapywała się” na siodło, klacz nieznacznie, ale spokojnie ruszyła się z miejsca. Podejrzewam, że mogła tracić równowagę, próbując zrównoważyć ciężar wsiadającego jeźdźca. Opowiadając mi jazdę znajoma stwierdziła, że ruch Drobiny różni się znacznie od tego jaki zapamiętała. Teraz jest miękki, sprężysty i wygodny. Zniknął sztywny i krótki kroczek. Jeździły na bardzo delikatnie naprężonych wodzach. Drobina nie rzucała głową. Zdarzało jej się nawet iść z wyciągniętą do przodu szyją i opuszczoną lekko głową, bez chowania się za wędzidło (zob. KOŃ "CHOWAJĄCY SIĘ" ZA WĘDZIDŁO). Mimo, że w pracy z Drobiną jesteśmy na początku drogi, to jej postępy w nauce są zauważalne. Bardzo mnie to cieszy. 


wtorek, 13 maja 2014

"NIECHCIANE" KONIE


26 kwiecień 2014
Pytanie, jakie ćwiczenia na elastyczność szyi jeźdźcy wykonują? (zob. PLUSZOWY KOŃ) Czy je w ogóle wykonują? Praca z koniem niektórym kojarzy się z pokazywaniem swoich umiejętności tożsamych ze sformułowaniem „koń to nie przyjaciel, koń to leń”. Tak domniemywa pewna społeczność ludzi, którzy uważają się za sportowców parających się jazdą konną. Obserwując właśnie „tych sportowców” niestety dochodzę do przekonania, że to oni są leniami a nie ich konie. Wykorzystują zwierzę, które ma przynieść sławę ale niewiele robią, żeby się z nim „dogadać”. Niestety, nie miałam okazji patrzeć, jak jeźdźcy masują swoje konie, spacerują z nimi godzinami, żeby to one właśnie czuły się najważniejsze, nie widziałam takiej dbałości nawet podczas kontuzji zwierząt. Zazwyczaj wygląda to tak, że zakłada się drogie ochraniacze, wzywa się weterynarza, pakuje się w ciało konia niezliczoną ilość specyfików, a następnie, skołowane zwierzę umieszcza się na długie dni w boksie. Czasami to wygląda, jak szamotanie się z zaroślami. Jak nie z jednej strony, to z drugiej pojawia się wówczas problem i trzeba się natrudzić w dwójnasób, żeby wyjść z tego błędnego koła. Gdy to się nie udaje, bywa też i tak, że „pokiereszowane” psychicznie i fizycznie zwierzę upycha się innemu właścicielowi .
Ada


13 maj 2014
Na szczęście i „nieszczęście” wiele takich koni trafia do ludzi, którzy mają w sobie dość miłości do swoich nowych podopiecznych, by cierpliwie, długo i ze zrozumieniem z nimi pracować. Odpracowują ich kontuzje fizyczne i psychiczne. Z pewnością właśnie Ty jesteś taką osobą. Mam również znajomego, który kupił bardzo skrzywdzoną i w związku z tym bardzo zbuntowaną klacz. Przechodziła ona z rąk do rąk, bo nikt sobie z nią nie radził, żeby w końcu „wylądować” w oborze. Znajomy „wyciągnął” ją stamtąd, wyleczył poranione ciało i zaczął pracę nad uspokojeniem i wyciszeniem klaczy. Poświęcił dziesiątki godzin na przekonywanie podopiecznej, że przy czyszczeniu nic jej nie grozi. Przemierzył dziesiątki kilometrów obok konia na wspólnych spacerach, budując więź i zaufanie. Jednak spory nawet zasób książkowej wiedzy i intuicji nie wystarczy do pracy z takim koniem. I tu pojawia się owo nieszczęście. Tacy ludzie ze swoimi znerwicowanymi „przyjaciółmi” nie bardzo wiedzą gdzie szukać pomocy i nie bardzo mają gdzie ją znaleźć. Z jednej strony, instruktorzy i trenerzy preferujący typ jazdy: „za ryj i heja do przodu”. Tacy raczej nie udzielą nawet płatnej pomocy, bo nie wiedzą jak sobie poradzić z takim koniem w parze z niedoświadczonym jeźdźcem, albo z jeźdźcem, który nie chce sprawiać bólu swojemu podopiecznemu. Z drugiej strony kliniki z doświadczonymi, znakomitymi zawodnikami i trenerami, do których ludzie ze swoimi niechcianymi przez innych konikami, nie maja śmiałości się zgłosić na treningi. Jest jeszcze jedna strona medalu, niestety finansowa. Jeździectwo wydaje się byćdaje się rozrywką ludzi zamożnych. Jednak wielu ludzi mających niewielkie środki, decyduje się na to hobby i posiadanie konia, szukając wytchnienia od codzienności, problemów i stresu. Dla takich ludzi koszt udziału w takiej jednej klinice byłby bliski cenie konia, którego nabyli, więc się na takie kliniki nie decydują. Puentą tekstu powinien być pomysł na rozwiązanie problemu, jakim jest brak optymalnej kadry szkoleniowej, ale niestety ja go nie mam.
Olga


24 kwiecień 2014
Pomijając to wszystko Evita dziś długo na mnie czekała i zarżała na mój widok. Usłyszałam Ją już przed stajnią, jak kopie w drzwi boksu zniecierpliwiona . Kurczę… i ten widok zwierzęcia które czeka. Chciałabym tak zawsze, ale może dzisiaj miała lepszy dzień. Przez pół godziny robiłyśmy przejścia w stępie. Stęp swobodny, wydłużony. Napisałabym jeszcze zebrany, ale to momenty były, więc się nie liczy. Pracowałam z dwoma batami. Ogarniałam nimi Jej ciało i pokazywałam w której chwili coś jest do poprawy. Przez chwilę nawet nie miała problemu z lewą stroną i wtedy pozwoliła mi usiąść spokojnie na Jej grzbiecie. Pracowałyśmy głównie w stępie. Dwa baty do korekty. Odprężyła się. Cieszę się z tego niezmiernie, ponieważ do niczego Jej nie zmuszałam. Ona po prostu cieszyła się, że dzisiaj mogła przyjąć jeźdźca jak zdrowy koń. Ale gdy wracała do boksu na chwilę zmieniła wykrok, jakby się wahała czy tam wracać. Mam nadzieję, że jutro też będzie czekała na mnie. Ale i tak wyciągnę Ją na spacer gdyby miała jakieś wątpliwości.
Ada



13 maj 2014
Napisałaś:” …jeszcze (stęp) zebrany, ale to momenty były, więc się nie liczy”. Nie masz racji, że się nie liczy. Bardzo się liczy, poprawa zaczyna się właśnie od tego, że wierzchowiec wykona coś dobrze przez moment. Te momenty, to właśnie już spory sukces. Już ćwiczenie raz wykonała, więc na pewno jest w stanie powtórzyć, może na dłużej. Ty to poczułaś: zrobiło się wygodniej na grzbiecie konia? poprawił się jego ruch? Sprężystość? Równowaga? Jeżeli poczułaś poprawę, to już teraz wiesz do czego dążyć w pracy z podopiecznym. Napisałaś też: „…i wtedy pozwoliła mi usiąść spokojnie na Jej grzbiecie”. I to jest bardzo ważne spostrzeżenie. Sporo piszę o prawidłowym siedzeniu w siodle i jeździec powinien wzorowo usiąść na każdym koniu, ale prawdą jest, że bardzo trudno to zrobić na wierzchowcu spiętym, ze sztywnym grzbietem, z zachwianą równowagą. Skoro poczułaś, że Evita pozwoliła Tobie usiąść wygodnie na jej grzbiecie, to znaczy, że „namówiłaś” ją do przyjęcia prawidłowej postawy podczas pracy, do rozluźnienia i uelastycznienia ciała. Wprawiasz w ten sposób w ruch koło zamachowe, w którym ta wypracowana i dobra postawa zwierzęcia pozwala Tobie na swobodna pracę nad dosiadem. A przy coraz lepszym dosiadzie, koń dopasowując się do niego, nieustannie udoskonala ową postawę, „zbliżając się dużymi krokami” do ideału :)
Olga



niedziela, 27 kwietnia 2014

JAK PRACOWAĆ Z EVITĄ Z ZIEMI



22 kwiecień 2014
Dzięki wędrówkom z Evitą odkryłam nowy sposób rozmów z własnym koniem. Nie boi się już niespodzianek, wyskakującej zwierzyny z zarośli czy falujących folii, blach dziwnie zostawionych w polach jako straszaki akustyczne. Evita chyba miała zablokowane lewe biodro. Kiedy idziemy w teren czasami zdarza się Jej toczyć koła w lewą stronę, jakby chciała mnie przygnieść tą stroną. Czasami jest to bardzo uciążliwe, ponieważ, żeby wyprzedzić mój ruch podkłusowuje i dosłownie otacza mnie. Teraz więcej prowadzę Ją z prawej strony. Zaczęła się skupiać. Zaczęła iść prosto. Masz rację z karuzelą. Wychodziła z niej tak potwornie znudzona i obojętna na wszystko, że zaczęłam się zastanawiać, jaki sens jest tworzenie tak "płaskiego" urządzenia. Nic się tam nie dzieje, wszystko jest nudne i bez niespodzianek. Zero słońca, tylko cień. Evita jest taka pachnąca słońcem. Cieszy się wreszcie na wyjście z boksu. Dziś od rana dostałam nowej siły. Przemierzyłyśmy prawie trzy godziny w stępie w interwałach ... szybciej,wolniej , cofnięcia pod górę, zatrzymania, cofnięcia na prostej, przesunięcia w bok... może Jej się spodobało, było inaczej, a Ona to lubi.
Ada

25 kwiecień 2014
Z Twoich opisów wynika, że wyciągniecie Evity z boksu i powrót do pracy, przyniosły pozytywny efekt. Jeżeli Evita ma przyblokowane lewe biodro, to chodzenie z nią z jej prawej strony jest dobrym posunięciem. Siedząc w siodle człowiek ma większe możliwości przekazywania zwierzęciu informacji, z ziemi to wbrew pozorom czasami trudniejsze. Wygląda na to, że być może przez to biodro lewa strona Evity jest w ruchu trochę wolniejsza niż prawa, dlatego owija się ona wokół Ciebie. Idąc z prawej strony konia, automatycznie dajesz sygnał tej stronie, że ma zwolnić. Dlatego klacz idzie wówczas prosto, tempo jej dwóch boków wyrównuje się. Gdy będziesz szła z jej lewej strony musisz spróbować nauczyć jej prawy bok zwalniać mimo, że Ciebie tam nie ma. Ja biorę w takich sytuacjach ze sobą bacik i prowadząc konia pukam bacikiem klatkę piersiową konia, oczywiście bliżej prawej strony. Ćwiczenia z poruszaniem się we wszystkich kierunkach-super. Szczególnie ruchy w bok. Na drugiego maila odpiszę jak najszybciej. Muszę tylko trochę przysiąść, pomyśleć i przejrzyście napisać. Czytałaś wpis pt: "Problemy klaczy o imieniu Drobina"? Parę informacji z niego może Ci się przydać.
Olga

22 kwiecień 2014
Bardzo Cię proszę o pomoc. Jak mam prawidłowo ustawić łopatki tylko z ziemi, wydłużyć krok, wzmocnić i uelastycznić grzbiet. Przede wszystkim w stępie. Ostatnio spróbowałam tylko usiąść na oklep ( nie ważę zbyt dużo pomimo wzrostu) i cała się usztywniła. Zeskoczyłam z Jej grzbietu i oprowadziłam Ją w stępie. Potem poprosiłam, żeby sama stępowała. Po kilkunastu minutach ponownie spróbowałam usiąść . Nie była usztywniona, ale "uciekała" na lewą stronę . Przez pięć minut pracowałam w stępie, bez wodzy, prosząc tylko o zmiany kierunków. Bardzo się starała, ale ... skończyłyśmy pracę, jak zwykle, w stępie. Mimo wszystko, Ona bardzo chce pracować. Przez chwilę wygląda, jak zdrowy, piękny koń, a po chwili staje się koniem zmartwionym. Jakby się bała, że Ją opuszczę. Tak czasami się zachowuje. Jakby wszystko robiła, żeby Jej nie zostawić. Dzisiaj poprosiłam o zagalopowanie. Ucieszyła się, ale szybko "zgasła". Dwie foule i tyle. Zrobiła się smutna, tak jak ja.

27 kwiecień 2014
Przy pracy z koniem z ziemi trzeba przede wszystkim „uzbroić się” w bat do lonżowania i bacik ujeżdżeniowy. Baty te maja być przedłużeniem naszej ręki, która powinna dokładnie wskazywać zwierzęciu części jego ciała, których ułożenie należy poprawić. Przy pomocy przedłużonych rąk „rozmawiamy” też z wierzchowcem „językiem migowym”, przekazując mu nasze prośby określające warunki i zasady jego pracy. Machanie lonżą będzie dla podopiecznego tylko i wyłącznie sygnałem sugerującym przyspieszenie. Jeżeli chcesz dać się koniowi tylko wybiegać w bezładny sposób, to pewnie „gonienie” go zwiniętą w pętle lonżą, wystarczy. Do pracy z wierzchowcem z ziemi konieczne są też dwa trójkątne wypinacze (zob. ZEWNĘTRZNA WODZA NA LONŻY) wyregulowane na taką długość, by koń miał prostą, swobodnie wyciągniętą szyję, ale głowę opuszczoną. Broda konia nie może jednak „uciekać” mocno w kierunku klatki piersiowej. Czubek końskiego nosa musi odrobinę „wyprzedzać” pionową linę „poprowadzoną” w dół od czoła zwierzęcia. Tak przygotowany do pracy koń powinien energicznie, ale nie zbyt szybko maszerować (zob. PRACA NAD TEMPEM WIERZCHOWCA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY). Człowiek musi odnosić wrażenie, że zwierzę idzie na granicy przejścia do wyższego chodu. Trzeba jednak założyć, że to przejście nie może być wykonane z „rozpędzenia”, czyli zrobienie pierwszego kroku np. w kłusie (tylną nogą), nie powinno być poprzedzone zwiększeniem przez zwierzę tempa stępu. Człowiek musi przekazywać podopiecznemu zwalniające sygnały głosem i lonżą i podganiające batem, tak współgrające jakby chciał, żeby tylne nogi konia zrobiły przynajmniej dwa kroki już w kłusie, zanim ruszą do kłusu przednie. Taka praca „wymusi” na wierzchowcu wydłużenie kroku, wzmacnia mięśnie zadu i grzbietu. Jeżeli chodzi o łopatki, to ułożenie szyi konia jest „wskaźnikiem” (w dużym uproszczeniu) prawidłowego albo nieprawidłowego ustawienia jego łopatek. Przy rozluźnionej szyi, ustawionej tak, że nos konia widziany od przodu pokrywa się idealnie ze środkiem klatki piersiowej zwierzęcia, łopatki będą z dużym prawdopodobieństwem ustawione poprawnie. Gdy „rozpycha się” wewnętrzna łopatka, szyja podopiecznego będzie odwrócona na zewnątrz i usztywniona, a całe jego ciało będzie „ścinało” i zacieśniało łuk (zob. "CHOWANIE WEWNĘTRZNEJ ŁOPATKI KONIA"-ścinanie łuku na lonży). Wówczas to, szarpiącymi sygnałami dawanymi przy pomocy lonży, trzeba poprosić wierzchowca, by rozluźnił szyję, spojrzał na chwilę na lonżującego, a po poprawieniu ułożenia łopatki, na wprost. W tym samym czasie batem wskazującym łopatkę, a nawet ją nim dotykając, prosimy wierzchowca o jej „schowanie”. Żeby jednak sygnał był dla konia „oczywisty”, nie możemy pozwolić mu na zmniejszanie okręgu, po którym biega. Zachęcamy wręcz do jego zwiększenia, „prosząc” batem o przesunięcie się na szerszy tor, wskazując zadek podopiecznego. Samowolnie zgięta do środka szyja konia, będzie „odzwierciedleniem” „rozpychającej się” zewnętrznej łopatki (zob. NOGA SPADAJĄCA Z TORU). W tym przypadku lonżą musimy pracować tak, jakbyśmy „przyciągali” do siebie zewnętrzna łopatkę zwierzęcia. Sygnały powinny być tak wypracowane, by koń nie miał szans zgiąć po nich szyi. Powinny być krótkie, ale wyraźnie przyciągające i użyte dokładnie w momencie, gdy biegnący koń ma podniesioną zewnętrzną przednią nogę, szykując ją do postawienia na ziemi. Batem zaś poproś konia o przestawienie zadu trochę na zewnątrz, bo przy uciekającej zewnętrznej łopatce na pewno „poruszał się” po mniejszym łuku niż przód konia. Gdy po takich sygnałach szyja konia „wyprostuje się” tak, jak wyżej opisałam możesz uznać, że to dzięki prawidłowemu ustawieniu zewnętrznej łopatki. Taką samą pracę nad ustawieniem ciała konia można wykonywać chodząc i biegając przy nim. Mając w ręku ujeżdżeniowy bacik dbamy o to, by koń dotrzymywał nam kroku, który staramy się robić długim, posuwistym z wysoko podnoszonymi kolanami. Zaletą takiej pracy jest to, że wyraźnie czujemy, czy zwierzę pcha się na nas ze źle ustawiona wewnętrzną łopatką, czy przesadnie odsuwa się od nas ze zgiętą w naszym kierunku głową i próbując nas okrążyć. W takiej sytuacji wyobraź sobie, że prowadzisz dwa, ustawione obok siebie konie. Wewnętrzna wodza prowadzi podopiecznego idącego bliżej Ciebie, zewnętrzna tego dalej. To ten ostatni oddala się od Ciebie, bo trzymany i idący zbyt szybko, nie wie co zrobić ze swoim rozpędzonym ciałem. Dlatego „trzymająca” go wodza wraz z bacikiem pukającym go w pierś, namawia go do zwolnienia i wyrównania do Twojego tempa.
Olga


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

NA "PATRONITE" - PASAŻ

NA "PATRONITE" - PASAŻ
Zastanawiasz się, dlaczego Twój koń ma problem z wykonaniem pasażu. Prosisz o pomoc lepszych od siebie jeźdźców albo instruktorów, jednak ich wysiłki idą na marne. Wydaje się być logicznym konieczność przytrzymania na wodzach konia do wykonania tej figury. Jednak jedynym efektem takiego działania wodzami oraz działania dosiadem, ostrogami i batem dla podtrzymania kłusa i nadania rytmu, jest zdecydowany bunt zwierzęcia. Zastanawiasz się co jest przyczyną. Należy ją znaleźć, żeby móc problem rozwiązać. I to jest kolejny problem: jak znaleźć ową przyczynę? Może wspólnie znajdziemy. Zapraszam do współpracy.

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA
Zastanawia mnie to czy takie " branie konia na kontakt" jest po prostu pół-paradą? Nie, to jak określiłaś „branie konia na kontakt”, to nie jest pół-parda. Na kontakcie powinno się pracować przez cały czas przebywania na końskim grzbiecie. Natomiast pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”.

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”
„Piszę z pytaniem,........ bardzo chciałabym poznać lepiej twój sposób szkolenia jeźdźców i koni, czy jest jakaś możliwość bym mogła....... uczestniczyć w prowadzonych przez Ciebie lekcjach ? Mam dwie chętne ręce do pomocy i jeśli jest jakaś możliwość bym mogła się czegoś nowego nauczyć to bardzo chętnie podejmę się takiej możliwości....” Jakiś czas temu odezwała się czytelniczka mojego bloga z takim właśnie pytaniem. Ale dopiero teraz „rozmowa” z nią natchnęła mnie do nowego pomysłu. Sposób pracy z wierzchowcami jaki propaguję dla wielu jeźdźców jest zupełną i często niezrozumiałą nowością. Jednak człowiek jest z natury ciekawskim „stworzeniem”. Myślę, że wśród jeźdźców, którzy trafiają na łamy mojego bloga jest wielu ciekawskich. Nie znaczy to, że od razu chcieliby zacząć trenować nowy sposób jazdy. Mam taką ofertę: proponuję chętnym dzień z „Pogotowiem jeździeckim”. Każdy mój dzień w stajni to praca z 4/5 końmi. Są to treningi m.in. dzieci na kucu, praca z końmi na lonży, praca wierzchem. Chętna osoba będzie mogła przyjrzeć się mojej pracy. Odpowiem na wszystkie pytania. Pokażę propagowany przeze mnie dosiad. Wskażę różnice w tym dosiadzie i dosiadzie jeźdźca, jeżeli zdecyduje się on wsiąść na wierzchowca. W zakładce: „współpraca” będę na bieżąco informowała o możliwych terminach takiej współpracy. Kontakt: pogotowie_jezdzieckie@wp.pl

Taka oto końska historia