Przytoczę wam fragmenty moich postów dotyczące tej pary:
„Wyszarpywanie wodzy”
„Mam nowego znajomego, który jest właścicielem bardzo sympatycznej klaczy z takim właśnie problemem. Szukając sposobu, by ulżyć końskiemu pyskowi, zakłada do jazdy bezwędzidłowe hackamore. „To rodzaj końskiego kiełzna, mylony z rodzajem wędzidła. Jest ono przeznaczone dla koni, które nie tolerują wędzidła lub koni z problemami zębowymi. Zakłada się je na nos konia i za pomocą dźwigni wywiera nacisk na to miejsce. Im dłuższa dźwignia, tym hackamore mocniejsze i należy uważać, gdyż przy mocnym szarpnięciu można złamać koniowi kość nosową. Najczęściej używane do skoków i westernu”-Wikipedia. Jego podopieczna jest koniem z rodzaju: „rozpędzam się i zasuwam bez ograniczeń”. Hackamore miało dać znajomemu poczucie panowania nad tempem konia. Zdając sobie jednak sprawę, że takim kiełznem można zrobić zwierzęciu krzywdę, jeździ nie przekraczając swoich jeździeckich umiejętności, by nie musieć używać siły przy pracy wodzami. Uczy też siebie i swoją klacz nowego sposobu współpracy i porozumienia, opartego na „mowie ciała”. Uczy się prowadzić podopieczną przy pomocy dosiadu (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, ANGLEZOWANIE, BIODRA JEŹDŹCA, WODZE Z WYOBRAŹNI), ciężaru swojego ciała (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH, JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM, CIĘŻKA OPONA) pracy łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI, UCZUCIE STEROWANIA ZADEM) i mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA) Daje to szansę powrotu do pracy z wędzidłem, które moim zdaniem pozwala na wprowadzenie większej ilości „słów-sygnałów” niż hackamore. Ono uniemożliwia bowiem przekazywanie prośby koniowi otwartą wodzą. A takie działanie nią jest potrzebne, by nauczyć zwierzę rozluźniania szyi, zginania jej bez stawiania oporu i by nauczyć konia prawidłowej reakcji na wewnętrzna łydkę. Poza tym zastosowanie hackamore u tej klaczy nie przyniosło oczekiwanego efektu i mimo braku wędzidła w pysku nadal rzuca ona głową i wyszarpuje wodze.”
„Niechciane konie”
„Mam również znajomego, który kupił bardzo skrzywdzoną i w związku z tym bardzo zbuntowaną klacz. Przechodziła ona z rąk do rąk, bo nikt sobie z nią nie radził, żeby w końcu „wylądować” w oborze. Znajomy „wyciągnął” ją stamtąd, wyleczył poranione ciało i zaczął pracę nad uspokojeniem i wyciszeniem klaczy. Poświęcił dziesiątki godzin na przekonywanie podopiecznej, że przy czyszczeniu nic jej nie grozi. Przemierzył dziesiątki kilometrów obok konia na wspólnych spacerach, budując więź i zaufanie. Jednak spory nawet zasób książkowej wiedzy i intuicji nie wystarczy do pracy z takim koniem.”
„Pukanie do drzwi”
„Pomagam znajomemu dogadać się ze swoją klaczą, która ma na stałe „zaryglowane” drzwi i dotknięcie ich nawet delikatną, płaską dłonią wywołuje u niej paniczną agresję. Nie wiem czy zwierzę kiedykolwiek się otworzyło, bo wygląda na to, że wcześniej energicznie idącą do przodu klacz, ograniczano od przodu czarną wodzą, a gdy w geście obronnym przestała iść do przodu, dobijano się do niej za pomocą ostróg. Ale być może kiedyś otworzyła przed kimś drzwi i poczuła wówczas tylko i wyłącznie ból. Nie wiem jaka była przyczyna, wiem tylko, że teraz mamy trudne zadanie do wykonania, zanim jeździec będzie mógł do jej drzwi zapukać. Najpierw musimy przekonać zwierzę, że nasz dotyk nie zrobi mu krzywdy. Podczas jazdy znajomy zaczyna delikatnie dotykać łydkami boków konia (nie puka, nie ciśnie, nie masuje), sygnalizując wcześniej, by nie próbowała się rozpędzać i uciekać przed nim. Na razie jest to tylko prośba: „spróbuj przestać się tego dotyku bać”. Czasami idę obok nich i dotykam ręką klacz po bokach jej kłody, próbując równocześnie głosem uspokoić zwierzę, wodzami rozluźnić momentalnie spinająca się nerwowo szyję i razem z jeźdźcem nie dopuszczamy do zmiany tempa chodu konia na szybszy.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz