środa, 30 marca 2016

KWIEJCE - LOSOWI TRZEBA POMÓC


„Kwiejce byłyby miejscem, gdzie mogłabym zaprosić w moje skromne progi osoby chętne do pracy pod moim okiem. Osoby wraz ze swoim podopiecznym i takie, które przed ewentualnym kupnem konia chciałyby udoskonalić jeździeckie umiejętności.” To cytat z pierwszego postu jaki napisałam o Kwiejcach. Zakończyłam go zdaniem: „Niniejszym, postem tym "zaczarowuję" los, by stał się przychylnym.”

Jednak to zbyt mało zaangażowania z mojej strony, by marzenia się spełniły. Dobremu losowi trzeba pomóc. Pomyślałam więc, że same Kwiejce mogłyby przyczynić się do tego, by uzbierać środki na budowę boksów i infrastruktury. Kwiejce są pięknym miejscem, idealnym do spędzania przyjemnych niedziel na łonie natury. Wymyśliłam, że zorganizuję imprezę, pewnie nie jedną, której celem będzie zbiórka tychże środków na szczytny cel: budowy niewielkiego ośrodka jeździeckiego. Oczywiście podczas takich spotkań znajomych i nieznajomych grunt to dobra zabawa. A dobra zabawa w lesie to podchody. Wysiłek fizyczny i „szok tlenowy” wzmagają oczywiście apetyt. Kiełbaski znad ogniska to nic oryginalnego ale myślę, że staną się takowe jeżeli zaserwuje do nich cieplutkie drożdżowe bułeczki własnego wypieku. Jest też duża szansa na kapustę z leśnymi grzybami albo leczo.

Kwiejce są miejscem dość mocno „odludnionym” za to za naszą sprawą „zakocionym”.






Nasi współmieszkańcy zaczną więcej czasu spędzać na dworze, wygrzewając się na słoneczku, niż w domu przy piecu. 

Już wkrótce, na „gołych” jeszcze, jabłonkach rozkwitną kwiaty, a trawa się zazieleni.


I zrobi się jeszcze piękniej.

Myślę, że na taką, aktywną fizycznie, wizytę w Kwiejcach skuszą się głównie członkowie rodziny i znajomi ale zapraszam również, chętnych do odwiedzin, czytelników moich blogów. Jestem pewna, że znajdziemy nawet chwilę czasu, żeby pogadać o koniach. Po tym poście pozostanie mi tylko znaleźć termin imprezy.

Kiedy „wpadałam” na pomysł zrobienia imprezy, moja znajoma, od roku również mieszkanka Kwiejc, podesłała mi link do platformy „Patronite.pl”. Mówiąc w skrócie, można tam pochwalić się swoimi talentami i znaleźć patronów, którzy wesprą finansowo. Wprawdzie w opisach platformy jest mowa o młodych twórcach, pomyślałam czemu nie, wciąż duchem jestem młoda, spróbuję. Założę konto, może komuś spodoba się to co robię ale jak ja się za coś zabieram, nigdy nie jest prosto. Konto założyłam ale nie działa. Żeby się na nie dostać muszę, przy rejestracji, kliknąć na link weryfikacyjny, który przychodzi na maila. Do mnie przychodzą linki, które nie są linkami i chyba informatycy nie poradzili sobie z tym problemem. Założyłam więc, że „los nie chce” bym wzięła w czymś takim udziału.

Nie znaczy to, że nie mogę pochwalić się gdzieś swoimi talentami. Wklejam więc to co chciałam na swoim profilu na patronite napisać:


Jak już napisałam w opisie profilowym: „moją największą pasją są konie, a dokładnie propagowanie takiego sposobu pracy z nimi,by układ między wierzchowcem a jeźdźcem można było nazwać dżentelmeńskim”. Prowadzę dwa blogi: „Pogotowie jeździeckie” i „Taka oto końska historia”. W tym ostatnim napisałam post o miejscu, w którym chciałabym stworzyć niewielki ośrodek jeździecki dla tych, którzy chcieliby skorzystać z mojej jeździeckiej wiedzy. Prowadzę również sklepik na DaWandzie, gdzie znajdziecie moje rękodzielnicze prace. Próbuję też zrealizować moje odwieczne marzenie i stworzyć pracownię oryginalnych kamizelek.

Po napisaniu tak zwięzłej „autoreklamy” dostałam maila z sugestią, by rozwinąć nieco swoją wypowiedź. Kiepsko poruszam się w świecie internetu. Jeżeli zaczynam tam jakąś działalność muszę wszystkiego uczyć się od podstaw. Zaczynając prowadzić blog, trzy lata temu, uczyłam się równocześnie samej obsługi komputera i internetu. Posty pisane w blogu mają, poprzez rozbudzanie wyobraźni, podpowiadać jeźdźcom jak zbudować relację z wierzchowcem. Relację opartą na zrozumieniu i porozumieniu. W rozbudzaniu tej wyobraźni pomagają rysunki wykonane przez mojego brata. Nie jest on jeźdźcem, więc by rysunek odzwierciedlał to co chcę czytelnikom przekazać, musiałam w obrazowy sposób opowiedzieć bratu sytuację, którą ma przedstawić. I właśnie taki sposób opisywania wspólnej pracy człowieka i konia, by zrozumiała go nawet osoba nigdy nie siedząca w siodle, jest moim celem.


Dla laika sposób w jaki się jeździ jest oczywisty: „wsiadam na grzbiet i jadę, a jak chcę się zatrzymać, to zaciągam wodze”. Gdyby to było takie proste nie napisałabym prawie 200 postów na temat pracy z wierzchowcem. A dla przykładu powiem, że wodze nie powinny być zaciąganym „hamulcem ręcznym”, choć taki obraz jeździectwa widuje się w filmach i niestety na niektórych jeździeckich zawodach. Oto próbka mojej edukacyjnej działalności:
(Tutaj wkleiłam cytat z postu o podstawowych i prawidłowych jeździeckich sygnałach.)
„Początkujący jeździec musi nauczyć się od samego początku, że konia nie należy pchać. Wierzchowiec „poproszony przez opiekuna” powinien iść „sam”, powinien być „samoniosący”. Z moich obserwacji wynika, że wśród jeźdźców pokutuje przekonanie, iż siedząc na grzbiecie konia trzeba go popychać biodrami. Jakże częsty jest obrazek snującego się wierzchowca, albo szurającego tylnymi nogami i jeźdźca na jego grzbiecie wciskającego z całej siły pośladki w siodło. Wysiłek z jakim człowiek próbuje „rozhuśtać swój pojazd”, ugniatając biodrami plecy konia, nie przynosi niestety żadnych rezultatów. Sygnałem, „namawiającym” zwierzę do aktywnego maszerowania, powinna być seria szybkich i krótkich puknięć łydkami w bok konia. Powinno to przypominać szybkie klaskanie. Najważniejsze jednak jest to, jakiej reakcji konia powinien się jeździć, po takim sygnale, spodziewać. Podejrzewam, że większość z was jeździ na rowerze. Nieraz rozpędzacie na pewno rower, kręcąc szybko pedałami, by później przez jakiś czas rower toczył się „sam”. Właśnie taki efekt należy uzyskać, „prosząc” wierzchowca, by szedł. Ma on „sam się toczyć”. Niczym nie pchany. Dzięki temu jeździec może zaangażować swoje łydki do pracy nad prowadzeniem zwierzęcia po wyznaczonej ścieżce. Swoje biodra zaś, swobodne i wolne od „ugniatania”, człowiek może wykorzystać do pracy nad regulowaniem i zwalnianiem tempa. 

Dla zaczynających naukę jeźdźców podstawowym sygnałem „egzekwującym” od konia zatrzymanie się, jest właśnie coraz wolniejszy ruch biodrami na siodle, aż do ich zatrzymania. Muszę zaznaczyć, że i w tym momencie niczemu nie służy wciskanie bioder przez jeźdźca, w koński grzbiet. Sygnałem wspomagającym, zatrzymujące ruch ciało człowieka, są krótkie, delikatne i powtarzające się pociągnięcia za wodze, które są sygnałem mówiącym zwierzęciu: ”skup się na mnie i na tym, jaką informację chcę Tobie przekazać”. Chcę podkreślić, że koń powinien zatrzymać się, reagując na biodra jeźdźca w momencie, gdy odpuszcza on wodze, a nie przyciąga by dać sygnał skupiający. Dokładnie takie same sygnały, wyłączając zatrzymanie bioder jeźdźca, musi człowiek wykorzystać, gdy tempo wierzchowca jest zbyt duże.”

Jeździectwo jakie promuję jest trudną sztuką, mimo to mam paru podopiecznych, do których dojeżdżam. Podopiecznych, którzy chcą pod moim okiem doskonalić technikę jeździecką. Praca z nimi to głównie zbieranie doświadczeń, które przelewam na bloga. Wielu jego stałych czytelników mieszka daleko ode mnie. Mogłabym jednak zaprosić ich do współpracy, gdybym stworzyła miejsce, w którym moglibyśmy się spotykać. Na końcu postu o takim miejscu napisałam, że „zaczarowuję” los, by stał się przychylnym. Losowi trzeba jednak pomóc, stąd mój pomysł zaistnienia na Patronite. Nie jest to jedyny pomysł. Główny pomysł to organizowanie imprez z podchodami, szukaniem skarbów, ogniskiem, pieczonymi kiełbaskami itp.

Szycie, haftowanie, dzierganie sweterków były moją pasją jeszcze przed „wpadnięciem w szpony jeździectwa”. Przerodziło się to niestety w naprawianie i przerabianie odzieży moim znajomym. Z początkiem tego roku postanowiłam zmienić sytuację i zacząć tworzyć oryginalne kamizelki. Nie bardzo mam się czym pochwalić, gdyż na początek wymyśliłam bardzo pracochłonną haftowaną kamizelkę. Trochę czasu minie zanim ją skończę.
 


Konie nie spowodowały jednak, że przestałam „bawić się” twórczo. Oto czym zaowocowały jeździeckie czasy (niewielka próbka).

Malowane naklejki

Wycinane naklejki

Tabliczki

Ozdoby choinkowe


Kartki okolicznościowe


06 maj 2016
Udało mi się uruchomić profil na "Patronite". Zostań moim patronem. Dziękuję.



środa, 23 marca 2016

POCZĄTEK ROKU Z ALICJĄ I NAŁĘCZEM


Z nowym rokiem aura nie była łaskawa dla jeździectwa. Spowodowała ona, że plac, na którym trenujemy, stał się jednym sporym „bagniskiem”. Dopiero w lutym udało nam się parę razy popracować. W poprzednim poście pisałam, że: „Pracujemy na zamkniętym padoku ale dość dużym. Jego wielkość daje większe szanse zwierzęciu na osiągniecie celu, niż jeźdźcowi. To Alicja wpadła na pomysł, by „przenieść się” z pracą na mniejszy czworobok. Ponieważ jednak takiego nie było, stworzyłam go rozciągając połączone ze sobą lonże”. Pomysł z przeniesieniem pracy na mniejszy padok okazał się „strzałem w dziesiątkę”. Nasze postępy w pracy z Nałęczem przybrały na tempie, chociaż wcale nie próbujmy się spieszyć. Alicja ostatnio postarała się o słupki, linkę i tworzymy zamknięty obszar na nasze potrzeby, stopniowo go powiększając.

W naszym przełomowym treningu, podczas którego skupiliśmy się na pracy „psychologicznej” i ustalaniu hierarchii w parze Alicja – Nałęcz, głównym chodem był stęp. Potem w przejściach stęp – kłus Nałęcz zafundował nam „lekcję” pt: „nie będzie tak lekko. To, iż jestem posłuszny w jednym chodzie nie znaczy, że w innym będzie tak samo”. Mimo wszystko, dość szybko osiągnęłyśmy cel jakim było „namówienie” Nałęcza, by nie wykorzystywał przejść ze stępa do kłusa jako pretekstu do rozkojarzenia się i do walki z Alicją. Skupienie się na tym, żeby wałaszek nauczył się respektować „prośby” amazonki podczas przejść stęp – kłus, kłus – stęp, było owocnym posunięciem. Musicie jednak wiedzieć, że takie edukacyjne przejścia zwierzęcia z jednego chodu w inny nie mogą wyglądać tak, jakby zwierzę działało na „pilota”. Moja Pani trener powiedziała mi kiedyś, że: „konia można zajeździć na samych przejściach” (w dużym skrócie). I jest to niezaprzeczalny fakt. Należy jednak przekazać zwierzęciu mnóstwo informacji określających sposób takiego przejścia. Pamiętam, że gdy zaczynałam przygodę z jeździectwem, jak mantrę powtarzano, że koń musi przejść do innego chodu natychmiast po jednym sygnale. Dawało to taki efekt, że jeźdźcy maksymalnie siłowo zaciągali wodze, by przejść do niższego chodu i niemiłosiernie „rzucali się” w siodle, by przejść do chodu wyższego. Owszem, zwierzęta wykonywały polecenia (czasami posłusznie, czasami buntując się) ale uwieszone na wodzach, bez zaangażowanych do pracy tylnych nóg, z przeciążonym przodem i nie idące na jednym torze i wyznaczonej ścieżce. „Edukacyjne przejścia” mają nauczyć zwierzę rozumieć sygnały proszące o dane przejście, by nie było ono efektem ucieczki od impulsu albo nacisku. Muszą również dać wystarczający czas człowiekowi na „opowiedzenie” zwierzęciu w jakim ustawieniu powinien dane przejście wykonać. Dlatego sam sygnał: „zmień chód” musi być, jakby poleceniem „do zapamiętania” dla wierzchowca. Sygnał ten musi przede wszystkim wynikać z postawy jeźdźca, wyrażającej oczekiwanie na wykonanie polecenia. Zwierzę musi wiedzieć, że bez względu na kolejne sygnały, to pierwsze jest obowiązujące i jeździec pozwoli je wykonać w momencie, gdy ustawienie, rozluźnienie i zrównoważenie konia będą zadowalające.

Jakiś czas Alicja i Nałęcz pracowali tylko na przejściach między stepem i kłusem. Praktycznie w momencie zakłusowania Nałęcz otrzymywał od Alicji polecenia przejścia do stępa (edukacyjnego przejścia). W tym chodzie para pozostawała nieco dłużej, by mieć czas na „poprawienie” ustawienia, rozluźnienia, równowagi konia i poprawę dosiadu Alicji, jeżeli uległy „popsuciu” podczas przejść. Po czym powtarzali ćwiczenie.

Następne treningi pozwoliły ćwiczącej parze pozostawać dłużej w kłusie i pracować w tym chodzie nad postawą. Poprawy wymagały i postawa Alicji i Nałęcza. Podstawowym problemem był odruch konia „kładzenia się” na kole na wewnętrzny bok. Całkowicie gubił on przy tym równowagę i by „ratować się” przed jej brakiem, wałaszek z każdym krokiem coraz bardziej się rozpędzał. Żeby mógł on prawidłowo zareagować na prośby amazonki o zwolnienie tempa i wyrównanie rytmu, Alicja musiała „postawić” podopiecznego „równo na cztery nogi”. Problem ten pojawiał się podczas pracy w obie strony czyli, że zawsze konieczne było „podniesienie” wewnętrznego boku zwierzęcia. Poprosiłam Alicję, żeby wyobraziła sobie, że podczas jazdy kłusem wewnętrzne nogi Nałęcza „wpadają” w rów. Namawiałam Alicję do wypracowania takiego „ruchu” łydką, żeby jej podopieczny zrozumiał, iż chce ona „wyciągnąć” mu te nogi z „dołka” i poprosić o niewielkie odsunięcie się od rowu tak, by szedł jego brzegiem. Ten „ruch łydką” można by porównać do pracy „łyżki” koparki w momencie nabierania ziemi. Przy tej „regulacji postawy” Nałęcza ważne było też to, by jego nos skierowany był na wprost. O takie ustawienie głowy i szyi Alicja nieustannie „prosiła” podopiecznego delikatnymi i powtarzanymi pociągnięciami za wodze. Było to konieczne, gdyż równoważąc „przewracające się” do wewnątrz ciało, koń „łamał szyję” na zewnątrz. Pracując wewnętrzną wodzą, amazonka sugerowała również zwierzęciu, by nie usztywniał mięśni szyi i starał się pracować mając je rozluźnione.

Niedawno na blogu „pogotowie jeździeckie” napisałam post pt: „koń „przytulony””. W skrócie chodzi o to, by pracując z wierzchowcem odnosić wrażenie, że ciało konia jest zwarte. Gdyby takie zwierzę było zbudowane z klocków Lego, to wszystkie, bez wyjątku, elementy powinny dokładnie do siebie przylegać. Konie, szczególnie młode, zachowują się niestety czasami tak, jakby „budowla” się rozpadała albo jakby odczepiały się od niej pojedyncze klocki czy grupy klocków. U Nałęcza, po „wyciągnięciu” go z rowu, tendencje do „odczepienia się w bok od reszty ciała” miała wewnętrzna przednia noga wraz z łopatką. Taka „uciekająca” łopatka „ciągnęła” za sobą resztę końskiego ciała, czego efektem było zacieśnianie łuków. Pokonując zakręty i w prawo i lewo, Alicja pracowała nad „dociśnięciem” wewnętrznych „łopatkowych klocków” i scaleniem ich z resztą „budowli”. Oczywiście to „dociskanie” nie miało nic wspólnego z siłowym ciśnięciem czymkolwiek na cokolwiek. To „dociskanie” było zadaniem dla wyobraźni jeźdźca, a pomocami była pukająca wewnętrzna łydka Alicji, jej ciało „nie dające się zepchnąć” z wytyczonej ścieżki i ćwiczenie rozluźniające mięśnie wewnętrznej strony szyi konia. „Przymocowanie” wewnętrznej łopatki do reszty końskiego ciała nie kończyło pracy nad ustawieniem ciała zwierzęcia. Teraz Alicja musiała „pilnować”, by jej podopieczny „nie popsuł poprawek”, więc zachęcała zwierzę, by pracowało „przytulone”. (Przeczytaj: 
„Koń „przytulony”” )

Powiązane posty:
RĘCE JEŹDŹCA-JAK POWINNY PRACOWAĆ

Podczas lutowych treningów musiałyśmy też „wyprostować” Alicję. Jej biodra „spadały” nieustannie na prawą stronę siodła, a to pociągało za sobą wykrzywienie ciała i niewygodne ułożenie nóg. Gdyby Alicja szła, to taką pozycję ciała miałaby wówczas, gdyby jej prawa noga stąpała w nieznacznym zagłębieniu. Amazonka musiała więc namawiać wierzchowca do „wyciągnięcia” wewnętrznych nóg z :”rowu”, równocześnie wyciągając z niego swoją prawą nogę. Ważne było, by wykonała to ciągnąc prawe biodro w górę i opuszczając lewe w dół. W innym przypadku Alicja zgięłaby po prostu bardziej prawą nogę w kolanie, a biodra nadal „spadałyby” z siodła na prawą stronę. W prostowaniu postawy pomogło też Alicji „niesienie wody” na takim drewnianym nosidle (koromysło) nakładanym na ramiona. Gdy amazonka wyobraziła sobie, że niesie w ten sposób dwa pojemniki z wodą, nie musiałam już tłumaczyć jej, które ramię ma obniżyć, a które podnieść w górę.

Za zgodą Alicji wstawiam filmiki z efektami naszej pracy. Na ostatnim z nich para „podróżuje” już na dużym, pełnym padoku.

  






[ Koromysło - nosidło, drewniany przyrząd do noszenia ciężarów, najczęściej wiader z wodą. Ma kształt pałąkowatej belki z wycięciem na szyję zakładanej na ramiona. Dwa pojemniki o zbliżonej wadze wiesza się na hakach na obu końcach pałąka, dzięki czemu koromysło zachowuje równowagę.

Słowo wywodzi się z języka ukraińskiego. Inne spotykane nazwy: jarzemka, kluki, sądy, kule, szelki, pedy (Podlasie), szuńdy (Wielkopolska). (Wikipedia)]


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

NA "PATRONITE" - PASAŻ

NA "PATRONITE" - PASAŻ
Zastanawiasz się, dlaczego Twój koń ma problem z wykonaniem pasażu. Prosisz o pomoc lepszych od siebie jeźdźców albo instruktorów, jednak ich wysiłki idą na marne. Wydaje się być logicznym konieczność przytrzymania na wodzach konia do wykonania tej figury. Jednak jedynym efektem takiego działania wodzami oraz działania dosiadem, ostrogami i batem dla podtrzymania kłusa i nadania rytmu, jest zdecydowany bunt zwierzęcia. Zastanawiasz się co jest przyczyną. Należy ją znaleźć, żeby móc problem rozwiązać. I to jest kolejny problem: jak znaleźć ową przyczynę? Może wspólnie znajdziemy. Zapraszam do współpracy.

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA
Zastanawia mnie to czy takie " branie konia na kontakt" jest po prostu pół-paradą? Nie, to jak określiłaś „branie konia na kontakt”, to nie jest pół-parda. Na kontakcie powinno się pracować przez cały czas przebywania na końskim grzbiecie. Natomiast pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”.

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”
„Piszę z pytaniem,........ bardzo chciałabym poznać lepiej twój sposób szkolenia jeźdźców i koni, czy jest jakaś możliwość bym mogła....... uczestniczyć w prowadzonych przez Ciebie lekcjach ? Mam dwie chętne ręce do pomocy i jeśli jest jakaś możliwość bym mogła się czegoś nowego nauczyć to bardzo chętnie podejmę się takiej możliwości....” Jakiś czas temu odezwała się czytelniczka mojego bloga z takim właśnie pytaniem. Ale dopiero teraz „rozmowa” z nią natchnęła mnie do nowego pomysłu. Sposób pracy z wierzchowcami jaki propaguję dla wielu jeźdźców jest zupełną i często niezrozumiałą nowością. Jednak człowiek jest z natury ciekawskim „stworzeniem”. Myślę, że wśród jeźdźców, którzy trafiają na łamy mojego bloga jest wielu ciekawskich. Nie znaczy to, że od razu chcieliby zacząć trenować nowy sposób jazdy. Mam taką ofertę: proponuję chętnym dzień z „Pogotowiem jeździeckim”. Każdy mój dzień w stajni to praca z 4/5 końmi. Są to treningi m.in. dzieci na kucu, praca z końmi na lonży, praca wierzchem. Chętna osoba będzie mogła przyjrzeć się mojej pracy. Odpowiem na wszystkie pytania. Pokażę propagowany przeze mnie dosiad. Wskażę różnice w tym dosiadzie i dosiadzie jeźdźca, jeżeli zdecyduje się on wsiąść na wierzchowca. W zakładce: „współpraca” będę na bieżąco informowała o możliwych terminach takiej współpracy. Kontakt: pogotowie_jezdzieckie@wp.pl

Taka oto końska historia