Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BIRKA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BIRKA. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 4 czerwca 2015

REAKCJE BIRKI NA POCZYNANIA JEŹDŹCA


Niewiarygodne jest, jak koń potrafi reagować na postawę jeźdźca w siodle. Reagować na jego napięcia mięśni i kurczenie ciała. Birka jest wierzchowcem, który bardzo ekspresyjnie wyraża swoje niezadowolenie na błędne zachowanie jeźdźca na jej grzbiecie. Przez pierwsze dwa lata wspólnej pracy z Birką, Leszek walczył siłowo z buntująca się klaczą. W efekcie, weszło mu w nawyk napinanie i kurczenie ciała w sytuacjach, w których z góry zakłada, że podopieczna popełni błąd. Na takie zachowanie jeźdźca Birka reaguje głęboko zakodowanym odruchem buntu i postawą ciała gotową do walki.

Sytuacją, w której najczęściej dochodzi do takich nieporozumień między jeźdźcem a klaczą, jest przejście ze stępa do kłusa. Birka, kiedy kupił ją Leszek, zawsze rozpoczynała kłus "wystrzelona jak z procy". Ruch od pierwszego kroku był zbyt szybki, jej przód przeciążony a "napęd" klaczy był w jej przednich nogach. Leszek, próbując wymóc zwolnienie tempa, zaciągał wodze, wkładając w ten "sygnał" całą swoją siłę. Podejrzewam, że w taki sam sposób "pracowali" z Birką również poprzedni jej właściciele. Klacz nauczyła się siłowo walczyć z takim sygnałem. Latami udoskonalała sposoby walki i pewnie zawsze wygrywała. To wygrywanie "weszło jej w krew" i nie zrezygnuje z tego zbyt łatwo.

U jeźdźca, takiej siłowej pracy wodzami, towarzyszy zawsze, również siłowe, napinanie całego ciała i usztywnianie go. Mimo iż Leszek zdaje sobie sprawę z tego, że nie może dać szans Birce na walkę poprzez wodze. Mimo iż pracuje krótkimi, powtarzanymi sygnałami. Mimo iż wie, że pracując wodzami nie powinien "rozmawiać" z pyskiem konia, tylko z szyją, łopatkami i klatką piersiową klaczy. Mimo iż bardzo stara się wprowadzić "nowe" sygnały do "konwersacji" z koniem, nie potrafi powstrzymać się od napinania całego ciała i kurczenia się podczas przejścia Birki ze stępa do kłusa.

Nie chcąc powstrzymywać klaczy zaciągniętymi wodzami, Leszek próbuje uaktywnić swój dosiad. Próbuje być cięższym w strzemionach, jednak kojarzy mu się to bardziej z napinaniem mięśni, a nie ich rozciąganiem. Zwiększanie ciężaru w strzemionach kojarzy mu się z siłowym ich dociskaniem, przez co "uciekają" mu nogi wraz ze strzemionami do przodu. Namawiałam Leszka, by starał się stanąć w strzemionach trochę tak, jak w bloczkach startowych, tylko bez zadzierania pięt w górę. Zachęcałam do wyraźniejszego oparcia stóp o przednie krawędzie strzemion. Dzięki temu jeździec może zagarniać strzemiona do tyłu, co prowokuje do naciągania nóg w dół (począwszy od stawów biodrowych). Tłumaczyłam Leszkowi, że napięte mięśnie ud są twarde i okrągłe w obwodzie. Przy rozluźnionych, rozciągniętych mięśniach uda są miękkie i leżąc na siodle robią się "płaskie". Uczyłam też mojego ucznia, że praca rękami nie powinna kojarzyć mu się z koniecznością napinania ramion, karku, szczęki i pleców. Niech działające poprzez wodze ręce jeźdźca pracują niezależnie od reszty ciała. Począwszy od ramion, wszystkie stawy kończyn górnych człowieka powinny być luźne i sprężyście pracujące. Pracujące "w kierunku" aktywnych mięśni brzucha. Pracujące do ostatniego kroku stępa i od pierwszego kroku kłusa nad utrzymaniem rozluźnionego przodu klaczy. Sugerujące nieustannie: „nie wolno ci „zahaczyć się” o wodzę, nie wolno na wodzach walczyć”. Ręce jeźdźca powinny nieustannie pracować, wraz z ciałem i łydkami, nad utrzymaniem zrównoważonego rytmu i nad zgięciem (na zakrętach) ciała konia „w pasie”, a nie w szyi. „Spodziewając się” zakłusowania, ciało Leszka i wszystkie pomoce „zastygają w bezruchu”, zamiast nieustannie pracować.

Spięta i przykurczona postawa jeźdźca, gotowa do walki z podopiecznym, wywołuje w zwierzęciu odruch walki. Takie zachowanie jeźdźca jest prowokacją, nawet przy luźnych wodzach.

Reakcja Birki na prowokację jest zawsze taka sama. Zadziera sztywną szyję i głowę do góry, "rzuca pyskiem" gotowa "zahaczyć się" o którąkolwiek, albo obie wodze i rusza do kłusa jak wystrzelona kula armatnia.

Sporo czasu na treningach musieliśmy poświęcić na oduczenie Leszka odruchu kurczenia się. Skupiliśmy się na próbach "oszukania" ciała Leszka. Po pierwsze, namawiałam jeźdźca, by nie używał żadnego sygnału proszącego o zakłusowanie, który mógłby się kojarzyć z włącznikiem. Z takim pstryczkiem-elektryczkiem. To właśnie przed użyciem takiej pomocy jeździec napinał niepotrzebnie ciało. W trakcie naszych ćwiczeń Leszek zachęcał Birkę łydkami do aktywnego ruchu zadem, a sygnałem do przejścia w kłus miało być przyzwolenie na ten ruch. Zadaniem jeźdźca było intensywnie myśleć o chęci zakłusowania, za to całym swoim ciałem miał "nie zauważyć" zmiany chodu. Musiał całym sobą udawać, że nadal jedzie stępem. Musiał czekać ciałem, aż Birka zakłusuje. Jeździec nie powinien „wyprzedzać” konia i nie może, pochylając się , „startować" do kłusa jako pierwszy. Owe ćwiczenia poprzedziliśmy jazdą na lonży, podczas której ja dawałam sygnały Birce do zakłusowania. Nie używając pomocy "wprawiającej" klacz w kłus, jeździec pozostawiał ciało rozluźnione, jak podczas stępa. Zwierzę przechodziło wówczas do kłusa bez problemu. Szyję miało rozluźnioną i opuszczoną, a tempo ruchu podczas przejścia było spokojne i zrównoważone.

Nieprzypilnowany podczas samodzielnych jazd, Leszek nadal napinał swoje ciało, co czyni próbę oduczenia Birki nieprawidłowego odruchu bardzo trudnym. Oduczenie konia odruchu szykowania się do walki podczas przejść, będzie możliwe tylko przy konsekwentnym zaangażowaniu się jeźdźca we właściwą pracę. I tu wystąpił mały kryzys jeźdźca, przygasła wiara w dalsze postępy i chęć zaangażowania w pracę.


sobota, 10 stycznia 2015

„WYBOISTA DROGA” DO SUKCESU


Szkic postu pt: „O zaangażowaniu końskiego zadu do pracy można mówić w nieskończoność”, napisałam po ostatnim treningu, jaki odbyliśmy z Leszkiem i Birką. To przy tej parze wpadłam na pomysł porównania z udziałem nart i kijków. Birka jest klaczą, która mocno zakodowała sobie podczas „pracy” z poprzednimi właścicielami, że jej sztywna szyja oraz walcząca głowa i morda, to silna broń. Jej odruch walki z człowiekiem jest tak silny, że nieraz prowokowała Leszka do „przepychanki” na wodzach. Dlatego też Leszkowi bardzo trudno było „przestawić się” na pracę łydkami. Trudno było mu pozbyć się odruchu i podświadomej chęci „odpracowania” błędów Birki, tylko i wyłącznie przy pomocy wodzy. Jednak nasza droga do takiego treningu była długa. Rozwiązywaliśmy po drodze sporo problemów. Leszek, siedząc na grzbiecie Birki, ćwiczył „prowadzenie” jej przy pomocy swojego ciała i bez użycia wodzy, jako bodźców kierujących. Tutaj bardzo pomogła nam jazda wzdłuż ułożonych drążków. Gdy zaczęliśmy współpracować, Leszek był przekonany, że prowadzenie konia polega na szukaniu, jak ja to nazywam, „pstryczków-elektryczków”. Pstryk i jest „światło”. Pstryk i natychmiast powinien być efekt. W ówczesnej jego pracy nie było żadnego przygotowywania zwierzęcia do wykonania ruchu, żadnego ustawiania i równoważenia jego ciała. Brakowało rozluźniania ciała jeźdźca i konia. Żadnej subtelności w sygnałach i swego rodzaju „magii”. Wielu z was skwitowało ostatnie słowo uśmiechem. Jednak raz po raz słyszę, jak jeźdźcy przechwalają się między sobą, że ich konie reagują na ich myśli. Jakby je czytały. Pewnie niejeden z was miał nieraz takie uczucie. Nie jest to jednak żadne „czytanie” naszych myśli, tylko „czytanie” naszego ciała przez wierzchowca. Nasze ciało, jego poszczególne części, reagują na nasze myśli i wyobrażenia, pracując mięśniami, ustawiając się pod wyobrażenia, rozluźniając się. Konie są tak wrażliwymi istotami, że dokładnie wyczuwają zmiany jakie zachodzą w naszym ciele, zmiany układu naszego ciała i reagują na nie. Zadziwiające i „magiczne” jest to, że konie wyczuwają to wszystko, czego nie czuje człowiek, mimo że w grę wchodzi jego ciało. Człowiek nie tylko nie czuje tego wszystkiego co konie, ale gotów jest przysiąc, że nie wykonał żadnego ruchu, nie napiął, ani nie rozluźnił żadnych mięśni.

Wracając do ćwiczenia, to skupiona uwaga Leszka na prowadzeniu klaczy dokładnie wzdłuż drążków, odwracała jego myśli od szukania owych „pstryczków-elektryczków”. Dzięki temu przestał działać wyuczonymi i mechanicznymi pomocami. Ćwiczenie to znakomicie rozluźniło i jeźdźca i konia. Leszek podświadomie ustawiał w siodle swoje ciało tak, jakby ustawiał je przemierzając trasę na własnych nogach. Drobne problemy pojawiły się, gdy para miała wyjechać z wnętrza owalu na zewnątrz lub odwrotnie. W Leszku natychmiast odzywała się chęć znalezienia „pstryczka”, co budziło wyraźny bunt Birki i postawę gotową do walki na wodzach. Tu wystarczyła sugestia, by Leszek w wyobraźni, długo przed wykonaniem ruchu, przesunął jeden z drążków tak, by móc wzdłuż niego zmienić tor marszu. Przy rozłożonych na ziemi drążkach, praca jeźdźca na wodzach ograniczała się do bardzo delikatnych i subtelnych sygnałów, utrzymujących szyję klaczy w pozycji na wprost. Ewentualnie nielicznych delikatnych szarpnięć ,przywołujących klacz do skupienia się. Inne sygnały „na linii” pysk konia-ręce jeźdźca nie były wówczas potrzebne tej parze.

Na kolejnych treningach przy pokonywaniu konkretnej trasy, ale już bez wytyczania jej drążkami, pojawił się kolejny problem. Przy pokonywaniu zakrętu w lewą stronę, Birka zginała szyję w lewo, rozpychając się przy tym prawą łopatką i „wynosząc” Leszka na szerszy łuk niż zakładał. Przy korygowaniu ustawienia szyi prawą wodzą, Birka traktowała pociągnięcia za nią jako sygnał: skręć w prawo. Nie pomagało wyraźne użycie przez Leszka prawej łydki i lewej pulsującej wodzy. Birka uparcie zmieniała kierunek podążając za prawą wodzą. Problemem okazało się ustawienie ciała Leszka w siodle. Czując podświadomie, że klacz na pomoce ustawiające skręca w prawo, ciało Leszka podążało za zwierzęciem. Podejrzewam, że już pracując prawą wodzą, jeździec pomagał sobie „ciągnąc rękę” całą prawą stroną swojego ciała. Prowokował w ten sposób klacz do wykonania zakrętu w prawo. Idąc tuż obok pracującej pary, w „krytycznym” momencie, gdy klacz już zamierzała wykręcić w prawą stronę, chwyciłam Leszka z obu stron za biodra. Najpierw przez moment przytrzymałam je, by zaraz potem ustawić ciało Leszka tak, żeby mogło „maszerować” w lewą stronę. Rezultat był natychmiastowy. Mimo nieustannie działającej prawej wodzy, klacz swobodnie pokonała łuk w lewa stronę. Jeździec zaczyna panować nad koniem, gdy bardzo świadomie panuje nad swoim ciałem. Leszek zaczął bacznie „pilnować” swojego ciała i problem taki do tej pory nie wystąpił ponownie.

Zrozumienie przez jeźdźca kwestii prowadzenia wierzchowca ciałem, pozwoliło mu przystąpić do nauczenia Birki, by nie reagowała zmianą kierunku czy zmianą ustawienia ciała na sygnały sugerujące jej rozluźnienie spiętej szyi
. Oczywiście nie od razu para odniosła sukces na tym polu. Pierwsze próby namówienia klaczy na zgięcie szyi, prowokowały ją do przemierzania trasy „wężykiem”. W tej chwili umiejętność ta jest nieodzowną pomocą przy nielicznych już buntach Birki. Bunty takie pojawiały się najczęściej w reakcji na pracę łydek jeźdźca. Szyja klaczy stawała się natychmiast maksymalnie napięta, zadarta w górę i gotowa do siłowania się z rękami jeźdźca. Birka miał wówczas w gotowości najsilniejszą swą „broń” (o czym pisałam na początku postu). Kiedy więc, podczas ostatniego treningu, Leszek uczył się pracować łydkami dla zaangażowania zadu podopiecznej, mógł dosiadem „pilnować”, by klacz nie zwiększała tempa, ciałem „pilnować” kierunku jazdy, a wodzami, bez ich zaciągania, mógł „prosić” Birkę o rozluźnienie szyi.

Najtrudniejsze dla Leszka, w pracy z koniem, jest przestawienie się na korygowanie tempa konia przy pomocy dosiadu. Nieustannym problemem okazuje się praca ciężarem opartym w strzemionach, praca poprzez rozciąganie mięśni pleców i brzucha. Równie trudnym jest pozbycie się odruchu zaciągania wodzy i nauczenie się, by je oddawać do przodu w momencie, gdy prosi Leszek Birkę o zwolnienie tempa. Do „tego” tematu wracamy na treningach nieustannie. Przeczytajcie proszę „ćwiczenie” opisane na końcu postu pt: „Co rozumiesz pod pojęciem ganaszowania się konia”, gdyż tak „wyglądał” również jeden z naszych ostatnich treningów.



czwartek, 20 listopada 2014

POWRACAJĄCY BUNT BIRKI


Dawno nie pisałam o Leszku i jego klaczy-Birce. Przez ten czas para ta zrobiła ogromne postępy. Leszek ma zdecydowanie lepszą pozycję w siodle. Prawidłowo ułożone nogi dają mu stabilną podstawę do utrzymania w równowadze całego ciała. Od początku naszej pracy, prawidłowe ułożenie nóg było dla Leszka mniejszym problemem, niż wyprostowanie, „naciąganie” w górę torsu. Nastawiony na walkę ze swoim wierzchowcem, miał on ciało spięte i przykurczone w ramionach oraz w okolicach żołądka (zob.
PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Dzięki temu, że Leszek nauczył się utrzymywać równowagę na wyraźnie opartych o podłoże-strzemiona nogach, reszta ciała zaczęła stopniowo rozluźniać się. Ogromny wpływ na „wyluzowanie się” Leszka miało to, że Birka z treningu na trening coraz bardziej się wyciszała, skupiała na jeźdźcu i odpowiadała na jego polecenia, zamiast z nimi walczyć. „Namówiony” do współpracy wierzchowiec coraz rzadziej przyjmował postawę gotową do walki, co umożliwiło Leszkowi rozluźnienie ramion, rozkurczenie „ściśniętego” żołądka oraz przyjęcie wyprostowanej i aktywnej postawy torsu. Para ta, na tyle zaczęła się „dogadywać”, że mogą pracować bez „ograniczeń terytorialnych” (pierwszy post). Możemy prowadzić jazdy na całym otwartym placu treningowym, a Leszek „zaliczył” ze swoją podopieczną już kilka samodzielnych spacerów w teren. Zachowanie klaczy w terenie znam tylko z opowieści Leszka. Wynika z nich, że zwierzę podczas całej trasy „znajduje” parę punktów na niej, w których „postanawia” zbuntować się i postawić na swoim. W tych miejscach zaczyna się swoista walka między parą i powrót złych nawyków u każdego z nich. Bunt i walka zdarzają się w momencie, gdy klacz spodziewa się sygnału prowadzącego w stronę „domu”. Problem polega na tym, że klacz zaczyna walkę wówczas, gdy sygnały nie prowadzą w oczekiwana stronę, ale również wówczas, gdy tam prowadzą. „Poproszona” sygnałami o obranie kierunku sugerującego powrót ze spaceru, Birka próbuje narzucić własne tempo, w którym chciałaby dotrzeć do stajni. Tempo zdecydowanie zbyt szybkie dla jeźdźca. Leszek łapie wówczas za wodze, zaciąga je i trzyma. Klacz zaczyna walczyć z wodzami, zadziera głowę, usztywnia szyję i blokuje możliwość jej zgięcia. Przy tych przytrzymanych wodzach, jeździec próbuje pukającymi łydkami zapanować nad ciałem konia, które rozpycha się i ucieka na boki, a gdy to nie skutkuje, zwierzę zaczyna się cofać. Takie walczące ruchy Birki są na tyle rozpaczliwe i zdeterminowane, że ona sama nie panuje nad chwiejącym się własnym ciałem i grożą upadkiem pary. Nawet, gdy klacz uspokoi na chwilę swoje bojowe zapędy, Leszkowi trudno zdecydować się na odpuszczenie wodzy, ponieważ Birka natychmiast wykorzysta sytuację, by pogalopować do stajni. Trzymając więc wodze i pracując łydkami, by wymusić jednak ruch konia do przodu, Leszek doprowadza do sytuacji, w której klacz zaczyna caplować. Birka, mając z przodu boleśnie uciskające wędzidło, a po bokach łydki, które na pewno kiedyś uzbrajane były w ostrogi (co mocno utkwiło w jej pamięci), może tylko „odświeżyć” stare nawyki i walczyć. Błędne koło.

Taki koń jak Birka, próbujący narzucić swój pomysł na jazdę i swój punkt widzenia na tempo marszu, musi nauczyć się respektować sygnał „wysyłany” przez jeźdźca, mówiący: „nie”, „nie wolno”. Na tak zbuntowanym zwierzęciu, w kryzysowych sytuacjach najpierw należy wyraźnie zażądać od niego, by czegoś nie robił, zanim mu „powie się”, co ma robić dalej. W przypadku Birki informacja musi brzmieć: „nie przyspieszaj, nie wyrywaj się do przodu”, „nie szarp za wodze szukając zaczepki”. Sygnały te, to krótkie, powtarzane, ale bardzo mocne szarpnięcia wodzami. Jednak najważniejsze przy tych sygnałach są momenty oddania rąk do przodu, po szarpnięciu i przed jego powtórzeniem. Te przerwy z oddanymi wodzami, to czas dla konia, by przemyślał znaczenie polecenia i podjął decyzję, czy być mu posłusznym. Jest to czas dla jeźdźca, podczas którego powinien wyczuć czy zwierzę zamierza nadal walczyć, czy jednak postanowił nawiązać „dialog” z opiekunem. Ten czas jest informacją od jeźdźca mówiącą: „próbuję Ci zaufać. Zaufać, że podejmiesz właściwą decyzję i nie podejmiesz następnej próby wdrażania samowolnych decyzji”. Zbuntowany (jak i nie zbuntowany) koń posłucha sygnału i wykona polecenie podczas takich właśnie przerw między sygnałami, bo to jest czas na jego odpowiedź, bo wówczas dajecie mu szansę na udzielenie odpowiedzi. Z nieustannie zaciągniętymi wodzami, zadającymi koniowi ból, takiej szansy mu nie dacie. Tak „naprowadzony” na właściwa drogę koń, gotowy jest do zrozumienia, przyswojenia i wykonania innych poleceń przekazywanych przez jeźdźca.

Leszek musiał wykrzesać z siebie sporo samozaparcia i zaufania, że takie działanie przyniesie efekt, by odpuszczać wodze. Nie działał łydkami, nie blokował bocznych ucieczek Birki, ani jej cofania. Nie odpowiadał zaciąganiem wodzy na usztywnioną szyję i podniesioną głowę klaczy. Nie pozwolił na to, by udało jej się „zahaczyć” mordą o którakolwiek z wodzy. Powtarzał uparcie szarpnięcia wodzami, odpuszczał i czekał. Powtarzał szarpnięcia, gdy wyczuwał u klaczy chęć ponowienia niebezpiecznych ruchów. Gdy klacz „zdziwiona” brakiem woli walki jeźdźca wyciszała się i zatrzymywała, Leszek podejmował próby „poprowadzenia” klaczy we właściwym kierunku pod swoje „dyktando”. Kiedy klacz po takiej „sesji” „podejmowała” słuszną decyzję o zaniechaniu kolejnych prób buntu, prowadzenie jej dalej delikatnymi i subtelnymi pomocami, nie sprawiało Leszkowi żadnych trudności. Nie oznacza to jednak, że Birka od czasu do czasu nie buntuje się ponownie. Jednak Leszek, wiedząc jak w takich sytuacjach z nią „rozmawiać”, nie dopuszcza do rozbudzania złych nawyków opartych na nieustannej walce.



piątek, 25 lipca 2014

BIRKA I CAPLOWANIE


Ostatni post, jaki opublikowałam w „Pogotowiu jeździeckim”, był na temat caplowania koni. O tym jak oduczyć zwierzę tego fatalnego nawyku. Jak pracować z wierzchowcem, by nie skracał kroku, gdy nie radzi sobie z wykonaniem poleconego zadania. By nie unikał cięższej i bardziej wydajnej pracy w stępie i nie przechodził samowolnie w kłus. Postanowiłam poruszyć ten problem, ponieważ razem z Leszkiem zmagamy się z nim, pracując z Birką. Capluje ona przede wszystkim wówczas, gdy schodzi z niewielkiej nawet górki. Nie potrafi zejść z niej stawiając długie spokojne kroki. Nie potrafi „przysiąść” wówczas na zadzie i „utrzymać tam większości swojego ciężaru”. Wyobraźcie sobie, że koń jest wypełniony piaskiem. Żeby mógł on swobodnie pracować w każdym terenie, konieczne jest równomierne rozłożenie tego piasku na każdą jego kończynę. Im trudniejsze zadanie ma zwierzę do wykonania, tym więcej piasku powinno się znaleźć w tylnych kończynach. Jednak zawsze po równo na lewej i prawej stronie zwierzęcia. By utrzymać gros piasku w tylnej części, koń musi maszerować tylnymi kończynami jak najgłębiej pod swoją kłodą. Dzięki temu obniży nieco zad. Będzie to wszystko możliwe, gdy wierzchowiec będzie stawiał tylnymi nogami długie, energiczne kroki. (zob. JAZDA Z GÓRKI). Gdy Birka schodzi z górki „większość piasku przesypuje jej się na przód ciała”. Tracąc w ten sposób równowagę, klacz zwiększa tempo do kłusa, by ratować się przed upadkiem. Była ona na pewno w takich sytuacjach zatrzymywana poprzez zaciągnięte wodze. Mimo, że Leszek nie pracuje w ten sposób wodzami, Birka na pamięć przybiera postawę do walki z rękami człowieka. Zadziera wysoko głowę i usztywnia szyję. Za wszelką cenę próbuje zahaczyć się mordą przynajmniej o jedną wodzę. Zaczyna caplować, by zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo w przepychance z jeźdźcem. Oprócz sygnałów ciałem i biodrami, „proszących” Birkę o stawianie długich kroków, Leszek nie może dopuścić do owego zahaczenia się klaczy mordą o wodzę. Nie może sobie pozwolić na „kontakt” z podopieczną przypominający przeciąganie liny. Szybkimi i krótkimi szarpnięciami daje klaczy znak, że nie chce z nią walczyć na wodzach. Gdy koń zrozumie informację, opuszcza głowę i szyję, chowając się za wędzidłem. Leszek stara się wówczas utrzymać obie w identycznym napięciu. Bez względu na to, co się dzieje z szyją klaczy, przytrzymuje wodze tak, jakby lekko naciągał bardzo delikatną gumkę. Nie używa ich, gdy chce poprosić klacz o zwolnienie tempa. Robi to wyłącznie z dosiadu, czyli pracując ciałem (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"). Chcemy nauczyć Birkę, że z tym jeźdźcem na grzbiecie nie musi obawiać się wędzidła, wodzy i ludzkich rąk. Chcemy oduczyć ją walki na wodzach. Nie jest to wszystko łatwe. Birka im bardziej jest zmęczona, tym częściej capluje. Jest to wówczas „ucieczka” słabego jej zadu przed ciężką pracą. Głęboko zakodowane, złe nawyki klaczy, bardzo często się ponownie pojawiają. Utrudniają one jeźdźcowi panowanie nad swoimi ciałem i odruchami. Leszek ma duży problem, by nie zablokować swoich bioder, gdy klacz zaczyna caplować, by pozostawić je rozluźnianymi, sugerując w ten sposób podopiecznej rozluźnienie swoich bioder. Luźne biodra jeźdźca to także „polecenie” dla konia powrotu do marszu opartego na długich, spokojnych krokach. Trudne do opanowania przez jeźdźca jest zapanowanie i wyregulowanie ruchu swoich bioder. Gdy koń zaczyna stawiać drobne i szybkie kroczki poprzedzające caplowanie, Leszek podąża ciałem, huśtając się w ich takt. Huśta biodrami coraz szybciej i na coraz „krótszym odcinku”. Nieprawdą jest, że jeździec powinien dopasować się do ruchu konia. To wierzchowiec powinien iść w rytm narzucony przez człowieka. W stępie, galopie i kłusie ćwiczebnym, nasze łydki „proszą” zwierzę: „huśtaj moimi biodrami”, ale to te biodra mówią w jakim tempie i rytmie chcą się poruszać. Dzięki temu egzekwujemy od podopiecznego wydłużenie albo skrócenie kroku. Podczas kłusa anglezowanego łydki jeźdźca „proszą” konia „podrzucaj mnie” ale regulując tempo wstawania i przysiadania w siodło, nadajemy rytm końskim krokom. Dlatego, gdy „pojazd” zaczyna przyspieszać, biodra jeźdźca nie powinny dać się ponieść. Pomaga w tym wyobraźnia, w której można „wystukiwać” sobie rytm. Pomagają myśli: „ja nie jadę szybciej”, „ja zostaję póki nie powrócisz do wcześniejszego rytmu”. Pomoce skupiające - szybkie i krótkie sygnały wodzami, sugerujące klepnięcie zwierzę w pierś, ułatwią jeźdźcowi utrzymanie równego rytmu bioder albo ponowne wyregulowanie go.


piątek, 4 lipca 2014

BIRKA


Birka to drobna, niewysoka i niemłoda już klacz. Jej właściciel i opiekun pracuje z nią od dwóch lat. Od niedawna pomagam im w tej wspólnej pracy. Parę razy wspominałam o nich w swoich postach (bez użycia ich imion). Leszek nie jest doświadczonym jeźdźcem, a zmagania z Birką nie są łatwą sprawą, więc postanowiłam zacząć o tym pisać. Oczywiście uzyskałam na to zgodę Leszka.

Przytoczę wam fragmenty moich postów dotyczące tej pary:

„Wyszarpywanie wodzy”
„Mam nowego znajomego, który jest właścicielem bardzo sympatycznej klaczy z takim właśnie problemem. Szukając sposobu, by ulżyć końskiemu pyskowi, zakłada do jazdy bezwędzidłowe hackamore. „To rodzaj końskiego kiełzna, mylony z rodzajem wędzidła. Jest ono przeznaczone dla koni, które nie tolerują wędzidła lub koni z problemami zębowymi. Zakłada się je na nos konia i za pomocą dźwigni wywiera nacisk na to miejsce. Im dłuższa dźwignia, tym hackamore mocniejsze i należy uważać, gdyż przy mocnym szarpnięciu można złamać koniowi kość nosową. Najczęściej używane do skoków i westernu”-Wikipedia. Jego podopieczna jest koniem z rodzaju: „rozpędzam się i zasuwam bez ograniczeń”. Hackamore miało dać znajomemu poczucie panowania nad tempem konia. Zdając sobie jednak sprawę, że takim kiełznem można zrobić zwierzęciu krzywdę, jeździ nie przekraczając swoich jeździeckich umiejętności, by nie musieć używać siły przy pracy wodzami. Uczy też siebie i swoją klacz nowego sposobu współpracy i porozumienia, opartego na „mowie ciała”. Uczy się prowadzić podopieczną przy pomocy dosiadu (zob.
GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, ANGLEZOWANIE, BIODRA JEŹDŹCA, WODZE Z WYOBRAŹNI), ciężaru swojego ciała (zob. CIĘŻAR JEŹDŹCA W STRZEMIONACH, JAKO POMOC W PRACY Z KONIEM, CIĘŻKA OPONA) pracy łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI, UCZUCIE STEROWANIA ZADEM) i mięśniami brzucha (zob. POŁYKANIE JABŁKA) Daje to szansę powrotu do pracy z wędzidłem, które moim zdaniem pozwala na wprowadzenie większej ilości „słów-sygnałów” niż hackamore. Ono uniemożliwia bowiem przekazywanie prośby koniowi otwartą wodzą. A takie działanie nią jest potrzebne, by nauczyć zwierzę rozluźniania szyi, zginania jej bez stawiania oporu i by nauczyć konia prawidłowej reakcji na wewnętrzna łydkę. Poza tym zastosowanie hackamore u tej klaczy nie przyniosło oczekiwanego efektu i mimo braku wędzidła w pysku nadal rzuca ona głową i wyszarpuje wodze.”

„Niechciane konie”
„Mam również znajomego, który kupił bardzo skrzywdzoną i w związku z tym bardzo zbuntowaną klacz. Przechodziła ona z rąk do rąk, bo nikt sobie z nią nie radził, żeby w końcu „wylądować” w oborze. Znajomy „wyciągnął” ją stamtąd, wyleczył poranione ciało i zaczął pracę nad uspokojeniem i wyciszeniem klaczy. Poświęcił dziesiątki godzin na przekonywanie podopiecznej, że przy czyszczeniu nic jej nie grozi. Przemierzył dziesiątki kilometrów obok konia na wspólnych spacerach, budując więź i zaufanie. Jednak spory nawet zasób książkowej wiedzy i intuicji nie wystarczy do pracy z takim koniem.”

„Pukanie do drzwi”
„Pomagam znajomemu dogadać się ze swoją klaczą, która ma na stałe „zaryglowane” drzwi i dotknięcie ich nawet delikatną, płaską dłonią wywołuje u niej paniczną agresję. Nie wiem czy zwierzę kiedykolwiek się otworzyło, bo wygląda na to, że wcześniej energicznie idącą do przodu klacz, ograniczano od przodu czarną wodzą, a gdy w geście obronnym przestała iść do przodu, dobijano się do niej za pomocą ostróg. Ale być może kiedyś otworzyła przed kimś drzwi i poczuła wówczas tylko i wyłącznie ból. Nie wiem jaka była przyczyna, wiem tylko, że teraz mamy trudne zadanie do wykonania, zanim jeździec będzie mógł do jej drzwi zapukać. Najpierw musimy przekonać zwierzę, że nasz dotyk nie zrobi mu krzywdy. Podczas jazdy znajomy zaczyna delikatnie dotykać łydkami boków konia (nie puka, nie ciśnie, nie masuje), sygnalizując wcześniej, by nie próbowała się rozpędzać i uciekać przed nim. Na razie jest to tylko prośba: „spróbuj przestać się tego dotyku bać”. Czasami idę obok nich i dotykam ręką klacz po bokach jej kłody, próbując równocześnie głosem uspokoić zwierzę, wodzami rozluźnić momentalnie spinająca się nerwowo szyję i razem z jeźdźcem nie dopuszczamy do zmiany tempa chodu konia na szybszy.”



Te krótkie opisy dają pewien obraz sytuacji i trudności, jakie sprawia Birka. Jedno jest pewne: Leszek nauczył swoją podopieczną, że bywają już w jej życiu sytuacje, w których może czuć się bezpieczna. Podejrzewam, że kiedyś nie miała takich chwil zbyt wiele. Dlatego „trzyma się ona kurczowo” tych sytuacji i bezpiecznych miejsc. Nie mam jednak na myśli jej boksu, czy padoku z „kumplem” u boku. Bez kumpla to nie jest już takie samo miejsce. Chociaż na pewno są one dla niej najważniejsze. Mówię na przykład o wyprawie na spacer. W tej chwili jest on możliwy tylko i wyłącznie z opiekunem idącym obok. Z jeźdźcem na grzbiecie czuje się ona bezpiecznie tylko na placu treningowym i to z jednej tylko jego strony. Tak, jakby wiedziała, że na tym fragmencie placu szukamy sposobu, by porozumieć się z nią, bez zadawania jej bólu. Każda niewielka nawet zmiana miejsca pracy powoduje, że klacz wpada w panikę i rozpaczliwie szuka sposobu dotarcia do bezpiecznej przystani, albo sposobu pozbycia się jeźdźca. Tę ostatnią reakcję wywołują również nowo wprowadzone pomoce, albo ćwiczenia. Mam wrażenie, że Birka boi się, że każda zmiana i nowość mogą oznaczać powrót do siłowych, zadających ból metod pracy. Wprowadzając do pracy nowe elementy, zawsze na samym początku musimy przekonać Birkę, że nie są one „groźne”. Jest to bardzo trudne zadanie przy zwierzęciu, które zachowuje się jak spanikowana osoba nie dająca namówić się na wyjście z małego, bezpiecznego pomieszczenia. Gdy uda nam się przekonać Birkę, że ciągle jest bezpieczna, bardzo szybko uczy się znaczenia nowego sygnału i chętnie na niego w pozytywny sposób „odpowiada”. Zaczyna być wówczas skupiona i nie unika pracy. Większym problemem jest poszerzanie obszaru pracy. Staramy się nie przekraczać zbyt mocno granicy, by budować jej zaufanie do człowieka. Dużym już wyzwaniem jest objechać cały plac treningowy, namawiając równocześnie Birkę, by nie próbowała szukać sposobu na powrót do starych nawyków, czyli „walki” z pasażerem poprzez wodze i szarpanie na boki ciałem. Pokazanie jej, że porozumienie z jeźdźcem, jakiego nauczyła się na kółku, może znakomicie funkcjonować na prostych, przy przemierzaniu większego obszaru.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

NA "PATRONITE" - PASAŻ

NA "PATRONITE" - PASAŻ
Zastanawiasz się, dlaczego Twój koń ma problem z wykonaniem pasażu. Prosisz o pomoc lepszych od siebie jeźdźców albo instruktorów, jednak ich wysiłki idą na marne. Wydaje się być logicznym konieczność przytrzymania na wodzach konia do wykonania tej figury. Jednak jedynym efektem takiego działania wodzami oraz działania dosiadem, ostrogami i batem dla podtrzymania kłusa i nadania rytmu, jest zdecydowany bunt zwierzęcia. Zastanawiasz się co jest przyczyną. Należy ją znaleźć, żeby móc problem rozwiązać. I to jest kolejny problem: jak znaleźć ową przyczynę? Może wspólnie znajdziemy. Zapraszam do współpracy.

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA
Zastanawia mnie to czy takie " branie konia na kontakt" jest po prostu pół-paradą? Nie, to jak określiłaś „branie konia na kontakt”, to nie jest pół-parda. Na kontakcie powinno się pracować przez cały czas przebywania na końskim grzbiecie. Natomiast pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”.

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”
„Piszę z pytaniem,........ bardzo chciałabym poznać lepiej twój sposób szkolenia jeźdźców i koni, czy jest jakaś możliwość bym mogła....... uczestniczyć w prowadzonych przez Ciebie lekcjach ? Mam dwie chętne ręce do pomocy i jeśli jest jakaś możliwość bym mogła się czegoś nowego nauczyć to bardzo chętnie podejmę się takiej możliwości....” Jakiś czas temu odezwała się czytelniczka mojego bloga z takim właśnie pytaniem. Ale dopiero teraz „rozmowa” z nią natchnęła mnie do nowego pomysłu. Sposób pracy z wierzchowcami jaki propaguję dla wielu jeźdźców jest zupełną i często niezrozumiałą nowością. Jednak człowiek jest z natury ciekawskim „stworzeniem”. Myślę, że wśród jeźdźców, którzy trafiają na łamy mojego bloga jest wielu ciekawskich. Nie znaczy to, że od razu chcieliby zacząć trenować nowy sposób jazdy. Mam taką ofertę: proponuję chętnym dzień z „Pogotowiem jeździeckim”. Każdy mój dzień w stajni to praca z 4/5 końmi. Są to treningi m.in. dzieci na kucu, praca z końmi na lonży, praca wierzchem. Chętna osoba będzie mogła przyjrzeć się mojej pracy. Odpowiem na wszystkie pytania. Pokażę propagowany przeze mnie dosiad. Wskażę różnice w tym dosiadzie i dosiadzie jeźdźca, jeżeli zdecyduje się on wsiąść na wierzchowca. W zakładce: „współpraca” będę na bieżąco informowała o możliwych terminach takiej współpracy. Kontakt: pogotowie_jezdzieckie@wp.pl

Taka oto końska historia