Pokazywanie postów oznaczonych etykietą DROBINA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą DROBINA. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 czerwca 2014

"WYCISZONA" DROBINA



Drobinę, w którymś momencie naszej pracy, przestawiłam z pasa do lonżowania na siodło. Klacz, oczywiście przy jego zakładaniu, zrobiła się trochę nerwowa. Kojarzyła je z człowiekiem na grzbiecie i z bólem grzbietu. Pas do lonżowania znała na tyle, że czuła się już z nim „bezpieczna”. Gwarantował jej pracę z człowiekiem będącym na ziemi obok niej. Przy „ubieraniu” pasa była spokojna. Bez problemów pozwalała już mi założyć ogłowie, co na samym początku poprzedzane było walką z moimi rękoma. Podopieczna zadzierała wówczas maksymalnie głowę, szarpiąc nią równocześnie w górę albo na boki. Przy siodłaniu, problem z zakładaniem ogłowia powrócił. Musiałam przekonać kobyłkę, że z siodłem na grzbiecie też jej nic nie grozi. Kontynuowałam więc pracę na gumowych wypinaczach trójkątnych, lonżując ją i pracując z ziemi. Drobina wyciszyła się od razu na pierwszej „lekcji” z siodłem, widząc i czując, że sposób pracy z nią nie zmienił się. Nerwowej jej reakcji spodziewałam się przy markowaniu wsiadania, ale ku mojemu zdziwieniu klacz stała bez ruchu, spokojna, z postawą wyrażającą: „ok, pozwalam ci wsiąść”. Wspięłam się na strzemieniu i zeszłam w dół bez najmniejszego problemu, bez jakiejkolwiek jej reakcji. Oczywiście Drobina została nagrodzona i by niczego nie zrobić zbyt szybko, odłożyłam wsiadanie w siodło na następny trening. Sam proces wsiadania przebiegł bez zarzutów, ale jak tylko znalazłam się na jej grzbiecie, Drobina zaczęła bardzo gwałtownie wyszarpywać mi wodze z rąk. Faktem jest, że nie próbowała przy tym ruszyć natychmiast do przodu (jak to zazwyczaj bywało), ale energiczne ruszanie szyją i głową zaburzało jej równowagę, którą próbowała odzyskać drepcząc na boki. Moja postawa na jej grzbiecie wyrażała polecenie: stój w miejscu”. Biodrami sugerowałam, że nie chcę, by klacz je rozhuśtała. Mięśnie brzucha „przyklejone” do kręgosłupa (zob. POŁYKANIE JABŁKA), wraz z mięśniami pleców, które napinały wyobrażone wodze przerzucone przez plecy (zob. WODZE Z WYOBRAŹNI), nie pozwalały Drobinie ruszyć do przodu (zob. JEŹDZIĆ "OD DOSIADU"). Nie jest łatwo utrzymać prawidłowy dosiad przy jej szarpaniu. Po każdym szarpnięciu podnosiłam jej głowę do góry, wyciągając maksymalnie ręce do przodu i lekko szarpiąc za wodze. Gdy podniesie głowę staram się skrócić wodze, bez użycia siły i bez ciągnięcia jej za mordę, za to zapierając się mięśniami brzucha, gotowa na kolejne szarpnięcie Drobiny (zob. PODCIĄGANIE NA DRĄŻKU, PRZYKURCZONE CIAŁO JEŹDŹCA). Cała zabawa” polega na tym, by „udowodnić” jej, że jestem bardziej uparta od niej i tak długo będę podnosiła jej głowę, aż „zgodzi się” ją utrzymać u góry. Gdy dochodziłyśmy do porozumienia i mogłam przytrzymać krótkie wodze przez określony czas, nagradzałam podopieczną i z niej schodziłam. Powtarzałam te ćwiczenia przez kilka treningów, po dwa, trzy razy w ciągu każdego z nich. Na obecną chwilę wsiadam na jej grzbiet bez najmniejszego sprzeciwu z jej strony. Mogę spokojnie usiąść w siodło, przygotować się do jazdy, skrócić wodze, a ona czeka ze spokojnym wzrokiem i rozluźnionym ciałem. Jutro ruszamy.

Drobina zaskoczyła mnie pozytywnie podczas jazd, rzucając głową rzadziej i słabiej, niż się spodziewałam. Zdarzały się nawet dłuższe chwile, gdy trzymając spokojnie głowę i szyję, ciągnęła mnie lekko, poprzez wodze, za czwarte palce moich dłoni (zob.
"USTAWIENIE" SZYI I GŁOWY KONIA). Jednak im bardziej klacz była zmęczona, tym częstsze były jej szarpnięcia głową. Za każdym razem Drobina „napotykała” moje rozluźnione elastyczne ręce. Przy każdym szarpnięciu moje stawy: łokciowe i ramienne, „pozwalały” podopiecznej na wyciągnięcie moich górnych kończyn do przodu, które chwile później wracały jak sprężyny do poprzedniej pozycji (zob. WYSZARPYWANIE WODZY). Nie zależało mi bowiem na przytrzymaniu głowy Drobiny w jednej pozycji. Moim celem było utrzymanie delikatnego, ale zawsze równego i stałego naprężenia wodzy. Dzięki temu wędzidło w pysku klaczy miało ciągle tą samą pozycję. Nigdy nie było zbyt mocno zaciągnięte, albo zbyt mocno wypuszczone. Blokadą dla szarpiącej głowy zwierzęcia była moja postawa (zob. GŁĘBOKIE SIEDZENIE W SIODLE, PRZYKURCZONE CIAŁ JEŹDŹCA) i pracujące mięśnie brzucha. Spodziewając się takiego zachowania podopiecznej, stałam w strzemionach tak, jakbym stała na brzegu urwiska, nie pozwalając, by szarpnięcia za ręce „ściągnęły mnie w dół”. Stojąc mocno i pewnie pełnymi stopami, zapierając się ciałem wyznaczałam Drobinie granice szarpnięć. Większym problemem podczas pierwszych treningów w siodle okazało się namówienie Drobiny do aktywnego pójścia do przodu. Koń, który wcześniej pod innymi jeźdźcami przyjmował takie tempo, jakby wiecznie coś gonił, poproszony o aktywny, pchający ruch tylnymi nogami (zob. ZAWSZE POD GÓRKĘ, ZABAWA W PROSTOKĄTY), okazał się wierzchowcem, którego trzeba by pchać, bo brak mu sił i kondycji. Gdy, pracując intensywnie łydkami (zob. ŁYDKI I JESZCZE RAZ ŁYDKI, PRACUJ ŁYDKAMI, PUKANIE DO DRZWI), udawało mi się namówić Drobinę na rytmiczny marsz długimi krokami, okazywało się, że klacz jest bardzo wygodnym, elastycznym wierzchowcem, a co najważniejsze: spokojniej niesie wówczas głowę. Przy krótkich kroczkach, sztywnych stawach biodrowych ma się wrażenie, że zwierzę nie zgina podczas marszu stawów w kończynach, że „chowa się za jeźdźca” zamiast „iść przed nim” (zob. KOŃ PRZED JEŹDŹCEM). Współpraca staje się wówczas trudniejsza, koń zadziera głowę do góry, a sztywne mięśnie kłody nie pozwalają zwierzęciu na właściwie zrozumienie poleceń dawanych łydkami przez jeźdźca.

Właścicielką Drobiny jest znajoma, która uległa rok temu wypadkowi (zob.
KU PRZESTRODZE). Po długim leczeniu i rehabilitacji, we wtorek 10 czerwca, pierwszy raz, po przymusowej przerwie, jeździła na swojej klaczy. Podczas wsiadania Drobina bardzo starała się grzecznie stać. Ponieważ jej opiekunka długo i powoli „wdrapywała się” na siodło, klacz nieznacznie, ale spokojnie ruszyła się z miejsca. Podejrzewam, że mogła tracić równowagę, próbując zrównoważyć ciężar wsiadającego jeźdźca. Opowiadając mi jazdę znajoma stwierdziła, że ruch Drobiny różni się znacznie od tego jaki zapamiętała. Teraz jest miękki, sprężysty i wygodny. Zniknął sztywny i krótki kroczek. Jeździły na bardzo delikatnie naprężonych wodzach. Drobina nie rzucała głową. Zdarzało jej się nawet iść z wyciągniętą do przodu szyją i opuszczoną lekko głową, bez chowania się za wędzidło (zob. KOŃ "CHOWAJĄCY SIĘ" ZA WĘDZIDŁO). Mimo, że w pracy z Drobiną jesteśmy na początku drogi, to jej postępy w nauce są zauważalne. Bardzo mnie to cieszy. 


piątek, 21 marca 2014

PROBLEMY KLACZY O IMIENIU DROBINA


Wpis ten będzie nawiązywał do ostatniego postu z Blogu „Pogotowie jeździeckie” pt: „Wyszarpywanie wodzy”. Pracuję ostatnio z klaczą, która wyszarpuje wodze z rąk jeźdźca, gdy tylko poczuje, że człowiek za nie łapie. Robi to nawet podczas pracy z ziemi. Zanim trafiła pod moją opiekę, jeździła na niej amazonka, która „radziła” sobie z tym problemem puszczając wodze i robiąc je zupełnie luźnymi, albo zaciągała je siłowo „wbijając” Drobinie wędzidło w „kąciki ust”. Koń wykorzystując luźne wodze, albo uciekając przed bólem zbyt mocno zaciągniętych, rozpędza się do granic możliwości w każdym z chodów. Im szybszy jest kłus, tym szybciej jeździec musi anglezować. W którymś momencie tempo anglezowania nie pozwala jeźdźcom kontrolować jego „jakości” i siadanie w siodło staje się bolesnym dla konia spadaniem na nie. Krótkie kroki stawiane przez konia przy szybkim tempie chodu potęgują problem. Drobina zaczęła bać się człowieka na swoim grzbiecie i przestała tam go wpuszczać.


We wspólnej pracy jesteśmy na etapie lonżowania na wypinaczach trójkątnych (zob. KOŃ "ZGANASZOWANY", ZEWNĘTRZNA "WODZA" NA LONŻY). Oczywiście klacz szarpiąc głową chciałaby wyrwać wypinacze z „rąk jeźdźca” tak, jak to robiła z wodzami. Nie chciałam, by przy tym szarpaniu Drobina „nadziewała się” na wędzidło zadając sobie tym samym ból. Zrobiłam więc wypinacze z gum, które rozciągając się i skracając przy ruchu głową utrzymują stały nacisk na dolną szczękę klaczy. Czując wypinacze Drobina próbuje też w pierwszym odruchu przyjąć pozycję cofającą się (zob. CHĘĆ KONIA DO PÓJŚCIA DO PRZODU). Nie chce pójść do przodu, by się nie musieć „oprzeć” o wędzidło, a tym samym nie dopuścić do owego nacisku wędzidła na dolną szczękę. W miarę pracy ta niechęć podopiecznej ustępuje. Drobina nieustannie podganiana batem, poproszona w ten sposób o stopniowe wydłużanie kroku tylnymi nogami, decyduje się na pójście do przodu. By taki efekt osiągnąć muszę pilnować, wyciszając ją głosem, żeby sygnału batem nie odebrała jako przyzwolenia do nadmiernego rozpędzania się (zob. PRACA NAD TEMPEM WIERZCHOWCA PODCZAS BIEGANIA NA LONŻY). Coraz częściej udaje nam się z Drobiną osiągnąć jej równy, miarowy i spokojny ruch z wyraźną chęcią pójścia do przodu i spokojną nieszarpiącą za gumy głową. 

Kolejne nasze ćwiczenie to wspólne chodzenie, przy czym moim zadaniem jest utrzymać równo napięte wodze trzymane w jednej ręce. Drobina nawet przy takim marszu usilnie chce je wyrwać mi z ręki. Staram się, by moja ręka podążała za szarpiącym ruchem głowy klaczy tak, jak gumy zastępujące wypinacze. Muszę bardzo pilnować się, by ręka została po każdym szarpnięciu rozluźniona, by nie usztywnić ramienia, łokcia i nadgarstka. Muszę pozwolić ręce na „rozciąganie się i skracanie”, dzięki czemu wędzidło nie zmienia swojego położenia w jej pysku (zob. SPRĘŻYNA). Maszeruję obok niej, trzymając zawsze w drugiej ręce bacik ujeżdżeniowy, przy pomocy którego daję sygnały regulujące tempo marszu. Gdy Drobina zwalnia, podganiam ją pukając bacikiem za sobą, w jej bok. Gdy przy próbie wyszarpnięcia wodzy Drobina przyspiesza, pukam bacikiem po jej klatce piersiowej prosząc, by zwolniła. Czasami, gdy idziemy, trzymam przed nami bat do lonżowania, jak jakąś sunącą przed nami barierkę. Podopieczna znając już sygnał zwalniający nie próbuje tej bariery przekroczyć i zwalnia, gdy dotknie ją swoją piersią. Dzięki temu, mogę skupić się na „dogadywaniu z pyskiem” klaczy i póki co, nie używać żadnych sygnałów dawanych wodzami. 

Każdy jeździec wie, że przy wsiadaniu na konia należy przytrzymać nieco skrócone wodze lewą ręką. Drobina nawet wówczas je wyrywa w bardzo silny i energiczny sposób. Nasze ćwiczenia na razie polegają na tym, że chwytam wodze wcześniej zahaczone o kółka do lonżowania. W tym przypadku niestety Drobina „nadziewa się” na wędzidło, ale inaczej nie byłabym w stanie w ręku utrzymać wodzy. Ponieważ jeszcze na nią nie wsiadam, tylko pokazuję zamiar wsiadania, klacz szybko uspokaja się i pozwala przytrzymać wodze (nawet dość krótkie) przez określony przeze mnie czas. Oczywiście zostaje za to wynagrodzona. Wszystkie ćwiczenia z ziemi, nawet markowanie wsiadania i zbieranie do tego wodzy, wykonuję z obu stron Drobiny.


20 marzec 2014
Dzisiaj Drobina, po raz pierwszy od kiedy wspólnie pracujemy, nie podjęła ani jednej próby wyszarpnięcia wodzy z moich rąk. 
Olga


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

NA "PATRONITE" - PASAŻ

NA "PATRONITE" - PASAŻ
Zastanawiasz się, dlaczego Twój koń ma problem z wykonaniem pasażu. Prosisz o pomoc lepszych od siebie jeźdźców albo instruktorów, jednak ich wysiłki idą na marne. Wydaje się być logicznym konieczność przytrzymania na wodzach konia do wykonania tej figury. Jednak jedynym efektem takiego działania wodzami oraz działania dosiadem, ostrogami i batem dla podtrzymania kłusa i nadania rytmu, jest zdecydowany bunt zwierzęcia. Zastanawiasz się co jest przyczyną. Należy ją znaleźć, żeby móc problem rozwiązać. I to jest kolejny problem: jak znaleźć ową przyczynę? Może wspólnie znajdziemy. Zapraszam do współpracy.

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA

NA "PATRONITE" PÓŁ-PARADA
Zastanawia mnie to czy takie " branie konia na kontakt" jest po prostu pół-paradą? Nie, to jak określiłaś „branie konia na kontakt”, to nie jest pół-parda. Na kontakcie powinno się pracować przez cały czas przebywania na końskim grzbiecie. Natomiast pół-parada jest swego rodzaju „ostrzeżeniem” dla wierzchowca: „uwaga, za chwilę o coś cię poproszę”.

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”

DZIEŃ Z „POGOTOWIEM JEŹDZIECKIM”
„Piszę z pytaniem,........ bardzo chciałabym poznać lepiej twój sposób szkolenia jeźdźców i koni, czy jest jakaś możliwość bym mogła....... uczestniczyć w prowadzonych przez Ciebie lekcjach ? Mam dwie chętne ręce do pomocy i jeśli jest jakaś możliwość bym mogła się czegoś nowego nauczyć to bardzo chętnie podejmę się takiej możliwości....” Jakiś czas temu odezwała się czytelniczka mojego bloga z takim właśnie pytaniem. Ale dopiero teraz „rozmowa” z nią natchnęła mnie do nowego pomysłu. Sposób pracy z wierzchowcami jaki propaguję dla wielu jeźdźców jest zupełną i często niezrozumiałą nowością. Jednak człowiek jest z natury ciekawskim „stworzeniem”. Myślę, że wśród jeźdźców, którzy trafiają na łamy mojego bloga jest wielu ciekawskich. Nie znaczy to, że od razu chcieliby zacząć trenować nowy sposób jazdy. Mam taką ofertę: proponuję chętnym dzień z „Pogotowiem jeździeckim”. Każdy mój dzień w stajni to praca z 4/5 końmi. Są to treningi m.in. dzieci na kucu, praca z końmi na lonży, praca wierzchem. Chętna osoba będzie mogła przyjrzeć się mojej pracy. Odpowiem na wszystkie pytania. Pokażę propagowany przeze mnie dosiad. Wskażę różnice w tym dosiadzie i dosiadzie jeźdźca, jeżeli zdecyduje się on wsiąść na wierzchowca. W zakładce: „współpraca” będę na bieżąco informowała o możliwych terminach takiej współpracy. Kontakt: pogotowie_jezdzieckie@wp.pl

Taka oto końska historia