Pytanie, jakie ćwiczenia na elastyczność szyi jeźdźcy wykonują? (zob. PLUSZOWY KOŃ) Czy je w ogóle wykonują? Praca z koniem niektórym kojarzy się z pokazywaniem swoich umiejętności tożsamych ze sformułowaniem „koń to nie przyjaciel, koń to leń”. Tak domniemywa pewna społeczność ludzi, którzy uważają się za sportowców parających się jazdą konną. Obserwując właśnie „tych sportowców” niestety dochodzę do przekonania, że to oni są leniami a nie ich konie. Wykorzystują zwierzę, które ma przynieść sławę ale niewiele robią, żeby się z nim „dogadać”. Niestety, nie miałam okazji patrzeć, jak jeźdźcy masują swoje konie, spacerują z nimi godzinami, żeby to one właśnie czuły się najważniejsze, nie widziałam takiej dbałości nawet podczas kontuzji zwierząt. Zazwyczaj wygląda to tak, że zakłada się drogie ochraniacze, wzywa się weterynarza, pakuje się w ciało konia niezliczoną ilość specyfików, a następnie, skołowane zwierzę umieszcza się na długie dni w boksie. Czasami to wygląda, jak szamotanie się z zaroślami. Jak nie z jednej strony, to z drugiej pojawia się wówczas problem i trzeba się natrudzić w dwójnasób, żeby wyjść z tego błędnego koła. Gdy to się nie udaje, bywa też i tak, że „pokiereszowane” psychicznie i fizycznie zwierzę upycha się innemu właścicielowi .
Ada
13 maj 2014
Na szczęście i „nieszczęście” wiele takich koni trafia do ludzi, którzy mają w sobie dość miłości do swoich nowych podopiecznych, by cierpliwie, długo i ze zrozumieniem z nimi pracować. Odpracowują ich kontuzje fizyczne i psychiczne. Z pewnością właśnie Ty jesteś taką osobą. Mam również znajomego, który kupił bardzo skrzywdzoną i w związku z tym bardzo zbuntowaną klacz. Przechodziła ona z rąk do rąk, bo nikt sobie z nią nie radził, żeby w końcu „wylądować” w oborze. Znajomy „wyciągnął” ją stamtąd, wyleczył poranione ciało i zaczął pracę nad uspokojeniem i wyciszeniem klaczy. Poświęcił dziesiątki godzin na przekonywanie podopiecznej, że przy czyszczeniu nic jej nie grozi. Przemierzył dziesiątki kilometrów obok konia na wspólnych spacerach, budując więź i zaufanie. Jednak spory nawet zasób książkowej wiedzy i intuicji nie wystarczy do pracy z takim koniem. I tu pojawia się owo nieszczęście. Tacy ludzie ze swoimi znerwicowanymi „przyjaciółmi” nie bardzo wiedzą gdzie szukać pomocy i nie bardzo mają gdzie ją znaleźć. Z jednej strony, instruktorzy i trenerzy preferujący typ jazdy: „za ryj i heja do przodu”. Tacy raczej nie udzielą nawet płatnej pomocy, bo nie wiedzą jak sobie poradzić z takim koniem w parze z niedoświadczonym jeźdźcem, albo z jeźdźcem, który nie chce sprawiać bólu swojemu podopiecznemu. Z drugiej strony kliniki z doświadczonymi, znakomitymi zawodnikami i trenerami, do których ludzie ze swoimi niechcianymi przez innych konikami, nie maja śmiałości się zgłosić na treningi. Jest jeszcze jedna strona medalu, niestety finansowa. Jeździectwo wydaje się byćdaje się rozrywką ludzi zamożnych. Jednak wielu ludzi mających niewielkie środki, decyduje się na to hobby i posiadanie konia, szukając wytchnienia od codzienności, problemów i stresu. Dla takich ludzi koszt udziału w takiej jednej klinice byłby bliski cenie konia, którego nabyli, więc się na takie kliniki nie decydują. Puentą tekstu powinien być pomysł na rozwiązanie problemu, jakim jest brak optymalnej kadry szkoleniowej, ale niestety ja go nie mam.
Olga
24 kwiecień 2014
Pomijając to wszystko Evita dziś długo na mnie czekała i zarżała na mój widok. Usłyszałam Ją już przed stajnią, jak kopie w drzwi boksu zniecierpliwiona . Kurczę… i ten widok zwierzęcia które czeka. Chciałabym tak zawsze, ale może dzisiaj miała lepszy dzień. Przez pół godziny robiłyśmy przejścia w stępie. Stęp swobodny, wydłużony. Napisałabym jeszcze zebrany, ale to momenty były, więc się nie liczy. Pracowałam z dwoma batami. Ogarniałam nimi Jej ciało i pokazywałam w której chwili coś jest do poprawy. Przez chwilę nawet nie miała problemu z lewą stroną i wtedy pozwoliła mi usiąść spokojnie na Jej grzbiecie. Pracowałyśmy głównie w stępie. Dwa baty do korekty. Odprężyła się. Cieszę się z tego niezmiernie, ponieważ do niczego Jej nie zmuszałam. Ona po prostu cieszyła się, że dzisiaj mogła przyjąć jeźdźca jak zdrowy koń. Ale gdy wracała do boksu na chwilę zmieniła wykrok, jakby się wahała czy tam wracać. Mam nadzieję, że jutro też będzie czekała na mnie. Ale i tak wyciągnę Ją na spacer gdyby miała jakieś wątpliwości.
Ada
13 maj 2014
Napisałaś:” …jeszcze (stęp) zebrany, ale to momenty były, więc się nie liczy”. Nie masz racji, że się nie liczy. Bardzo się liczy, poprawa zaczyna się właśnie od tego, że wierzchowiec wykona coś dobrze przez moment. Te momenty, to właśnie już spory sukces. Już ćwiczenie raz wykonała, więc na pewno jest w stanie powtórzyć, może na dłużej. Ty to poczułaś: zrobiło się wygodniej na grzbiecie konia? poprawił się jego ruch? Sprężystość? Równowaga? Jeżeli poczułaś poprawę, to już teraz wiesz do czego dążyć w pracy z podopiecznym. Napisałaś też: „…i wtedy pozwoliła mi usiąść spokojnie na Jej grzbiecie”. I to jest bardzo ważne spostrzeżenie. Sporo piszę o prawidłowym siedzeniu w siodle i jeździec powinien wzorowo usiąść na każdym koniu, ale prawdą jest, że bardzo trudno to zrobić na wierzchowcu spiętym, ze sztywnym grzbietem, z zachwianą równowagą. Skoro poczułaś, że Evita pozwoliła Tobie usiąść wygodnie na jej grzbiecie, to znaczy, że „namówiłaś” ją do przyjęcia prawidłowej postawy podczas pracy, do rozluźnienia i uelastycznienia ciała. Wprawiasz w ten sposób w ruch koło zamachowe, w którym ta wypracowana i dobra postawa zwierzęcia pozwala Tobie na swobodna pracę nad dosiadem. A przy coraz lepszym dosiadzie, koń dopasowując się do niego, nieustannie udoskonala ową postawę, „zbliżając się dużymi krokami” do ideału :)
Olga