„Kwiejce byłyby miejscem, gdzie mogłabym zaprosić w moje skromne progi osoby chętne do pracy pod moim okiem. Osoby wraz ze swoim podopiecznym i takie, które przed ewentualnym kupnem konia chciałyby udoskonalić jeździeckie umiejętności.” To cytat z pierwszego postu jaki napisałam o Kwiejcach. Zakończyłam go zdaniem: „Niniejszym, postem tym "zaczarowuję" los, by stał się przychylnym.”
Jednak to zbyt mało zaangażowania z mojej strony, by marzenia się spełniły. Dobremu losowi trzeba pomóc. Pomyślałam więc, że same Kwiejce mogłyby przyczynić się do tego, by uzbierać środki na budowę boksów i infrastruktury. Kwiejce są pięknym miejscem, idealnym do spędzania przyjemnych niedziel na łonie natury. Wymyśliłam, że zorganizuję imprezę, pewnie nie jedną, której celem będzie zbiórka tychże środków na szczytny cel: budowy niewielkiego ośrodka jeździeckiego. Oczywiście podczas takich spotkań znajomych i nieznajomych grunt to dobra zabawa. A dobra zabawa w lesie to podchody. Wysiłek fizyczny i „szok tlenowy” wzmagają oczywiście apetyt. Kiełbaski znad ogniska to nic oryginalnego ale myślę, że staną się takowe jeżeli zaserwuje do nich cieplutkie drożdżowe bułeczki własnego wypieku. Jest też duża szansa na kapustę z leśnymi grzybami albo leczo.
Kwiejce są miejscem dość mocno „odludnionym” za to za naszą sprawą „zakocionym”.
Myślę, że na taką, aktywną fizycznie, wizytę w Kwiejcach skuszą się głównie członkowie rodziny i znajomi ale zapraszam również, chętnych do odwiedzin, czytelników moich blogów. Jestem pewna, że znajdziemy nawet chwilę czasu, żeby pogadać o koniach. Po tym poście pozostanie mi tylko znaleźć termin imprezy.
Kiedy „wpadałam” na pomysł zrobienia imprezy, moja znajoma, od roku również mieszkanka Kwiejc, podesłała mi link do platformy „Patronite.pl”. Mówiąc w skrócie, można tam pochwalić się swoimi talentami i znaleźć patronów, którzy wesprą finansowo. Wprawdzie w opisach platformy jest mowa o młodych twórcach, pomyślałam czemu nie, wciąż duchem jestem młoda, spróbuję. Założę konto, może komuś spodoba się to co robię ale jak ja się za coś zabieram, nigdy nie jest prosto. Konto założyłam ale nie działa. Żeby się na nie dostać muszę, przy rejestracji, kliknąć na link weryfikacyjny, który przychodzi na maila. Do mnie przychodzą linki, które nie są linkami i chyba informatycy nie poradzili sobie z tym problemem. Założyłam więc, że „los nie chce” bym wzięła w czymś takim udziału.
Nie znaczy to, że nie mogę pochwalić się gdzieś swoimi talentami. Wklejam więc to co chciałam na swoim profilu na patronite napisać:
Jak już napisałam w opisie profilowym: „moją największą pasją są konie, a dokładnie propagowanie takiego sposobu pracy z nimi,by układ między wierzchowcem a jeźdźcem można było nazwać dżentelmeńskim”. Prowadzę dwa blogi: „Pogotowie jeździeckie” i „Taka oto końska historia”. W tym ostatnim napisałam post o miejscu, w którym chciałabym stworzyć niewielki ośrodek jeździecki dla tych, którzy chcieliby skorzystać z mojej jeździeckiej wiedzy. Prowadzę również sklepik na DaWandzie, gdzie znajdziecie moje rękodzielnicze prace. Próbuję też zrealizować moje odwieczne marzenie i stworzyć pracownię oryginalnych kamizelek.
Po napisaniu tak zwięzłej „autoreklamy” dostałam maila z sugestią, by rozwinąć nieco swoją wypowiedź. Kiepsko poruszam się w świecie internetu. Jeżeli zaczynam tam jakąś działalność muszę wszystkiego uczyć się od podstaw. Zaczynając prowadzić blog, trzy lata temu, uczyłam się równocześnie samej obsługi komputera i internetu. Posty pisane w blogu mają, poprzez rozbudzanie wyobraźni, podpowiadać jeźdźcom jak zbudować relację z wierzchowcem. Relację opartą na zrozumieniu i porozumieniu. W rozbudzaniu tej wyobraźni pomagają rysunki wykonane przez mojego brata. Nie jest on jeźdźcem, więc by rysunek odzwierciedlał to co chcę czytelnikom przekazać, musiałam w obrazowy sposób opowiedzieć bratu sytuację, którą ma przedstawić. I właśnie taki sposób opisywania wspólnej pracy człowieka i konia, by zrozumiała go nawet osoba nigdy nie siedząca w siodle, jest moim celem.
Po napisaniu tak zwięzłej „autoreklamy” dostałam maila z sugestią, by rozwinąć nieco swoją wypowiedź. Kiepsko poruszam się w świecie internetu. Jeżeli zaczynam tam jakąś działalność muszę wszystkiego uczyć się od podstaw. Zaczynając prowadzić blog, trzy lata temu, uczyłam się równocześnie samej obsługi komputera i internetu. Posty pisane w blogu mają, poprzez rozbudzanie wyobraźni, podpowiadać jeźdźcom jak zbudować relację z wierzchowcem. Relację opartą na zrozumieniu i porozumieniu. W rozbudzaniu tej wyobraźni pomagają rysunki wykonane przez mojego brata. Nie jest on jeźdźcem, więc by rysunek odzwierciedlał to co chcę czytelnikom przekazać, musiałam w obrazowy sposób opowiedzieć bratu sytuację, którą ma przedstawić. I właśnie taki sposób opisywania wspólnej pracy człowieka i konia, by zrozumiała go nawet osoba nigdy nie siedząca w siodle, jest moim celem.
Dla laika sposób w jaki się jeździ jest oczywisty: „wsiadam na grzbiet i jadę, a jak chcę się zatrzymać, to zaciągam wodze”. Gdyby to było takie proste nie napisałabym prawie 200 postów na temat pracy z wierzchowcem. A dla przykładu powiem, że wodze nie powinny być zaciąganym „hamulcem ręcznym”, choć taki obraz jeździectwa widuje się w filmach i niestety na niektórych jeździeckich zawodach. Oto próbka mojej edukacyjnej działalności:
(Tutaj wkleiłam cytat z postu o podstawowych i prawidłowych jeździeckich sygnałach.)
„Początkujący jeździec musi nauczyć się od samego początku, że konia nie należy pchać. Wierzchowiec „poproszony przez opiekuna” powinien iść „sam”, powinien być „samoniosący”. Z moich obserwacji wynika, że wśród jeźdźców pokutuje przekonanie, iż siedząc na grzbiecie konia trzeba go popychać biodrami. Jakże częsty jest obrazek snującego się wierzchowca, albo szurającego tylnymi nogami i jeźdźca na jego grzbiecie wciskającego z całej siły pośladki w siodło. Wysiłek z jakim człowiek próbuje „rozhuśtać swój pojazd”, ugniatając biodrami plecy konia, nie przynosi niestety żadnych rezultatów. Sygnałem, „namawiającym” zwierzę do aktywnego maszerowania, powinna być seria szybkich i krótkich puknięć łydkami w bok konia. Powinno to przypominać szybkie klaskanie. Najważniejsze jednak jest to, jakiej reakcji konia powinien się jeździć, po takim sygnale, spodziewać. Podejrzewam, że większość z was jeździ na rowerze. Nieraz rozpędzacie na pewno rower, kręcąc szybko pedałami, by później przez jakiś czas rower toczył się „sam”. Właśnie taki efekt należy uzyskać, „prosząc” wierzchowca, by szedł. Ma on „sam się toczyć”. Niczym nie pchany. Dzięki temu jeździec może zaangażować swoje łydki do pracy nad prowadzeniem zwierzęcia po wyznaczonej ścieżce. Swoje biodra zaś, swobodne i wolne od „ugniatania”, człowiek może wykorzystać do pracy nad regulowaniem i zwalnianiem tempa.
Dla zaczynających naukę jeźdźców podstawowym sygnałem „egzekwującym” od konia zatrzymanie się, jest właśnie coraz wolniejszy ruch biodrami na siodle, aż do ich zatrzymania. Muszę zaznaczyć, że i w tym momencie niczemu nie służy wciskanie bioder przez jeźdźca, w koński grzbiet. Sygnałem wspomagającym, zatrzymujące ruch ciało człowieka, są krótkie, delikatne i powtarzające się pociągnięcia za wodze, które są sygnałem mówiącym zwierzęciu: ”skup się na mnie i na tym, jaką informację chcę Tobie przekazać”. Chcę podkreślić, że koń powinien zatrzymać się, reagując na biodra jeźdźca w momencie, gdy odpuszcza on wodze, a nie przyciąga by dać sygnał skupiający. Dokładnie takie same sygnały, wyłączając zatrzymanie bioder jeźdźca, musi człowiek wykorzystać, gdy tempo wierzchowca jest zbyt duże.”
Jeździectwo jakie promuję jest trudną sztuką, mimo to mam paru podopiecznych, do których dojeżdżam. Podopiecznych, którzy chcą pod moim okiem doskonalić technikę jeździecką. Praca z nimi to głównie zbieranie doświadczeń, które przelewam na bloga. Wielu jego stałych czytelników mieszka daleko ode mnie. Mogłabym jednak zaprosić ich do współpracy, gdybym stworzyła miejsce, w którym moglibyśmy się spotykać. Na końcu postu o takim miejscu napisałam, że „zaczarowuję” los, by stał się przychylnym. Losowi trzeba jednak pomóc, stąd mój pomysł zaistnienia na Patronite. Nie jest to jedyny pomysł. Główny pomysł to organizowanie imprez z podchodami, szukaniem skarbów, ogniskiem, pieczonymi kiełbaskami itp.
Szycie, haftowanie, dzierganie sweterków były moją pasją jeszcze przed „wpadnięciem w szpony jeździectwa”. Przerodziło się to niestety w naprawianie i przerabianie odzieży moim znajomym. Z początkiem tego roku postanowiłam zmienić sytuację i zacząć tworzyć oryginalne kamizelki. Nie bardzo mam się czym pochwalić, gdyż na początek wymyśliłam bardzo pracochłonną haftowaną kamizelkę. Trochę czasu minie zanim ją skończę.
Konie nie spowodowały jednak, że przestałam „bawić się” twórczo. Oto czym zaowocowały jeździeckie czasy (niewielka próbka).
Malowane naklejki
Wycinane naklejki
Tabliczki
Ozdoby choinkowe
Kartki okolicznościowe